Premierowy odcinek 8. sezonu to piękne zobrazowanie hasła „cisza przed burzą”. Spokojny epizod prezentujący nam ponowne spotkania bohaterów i długie dialogi. W kwestiach technicznych praktycznie zabrakło nowości; wszystko to już widzieliśmy. Mimo tego warto przyjrzeć się bliżej kilku elementom.
Odcinek „Winterfell” wyreżyserował David Nutter (strona HBO błędnie podaje Miquela Sapochnika), dla którego jest to wielki powrót do serii po prawie pięcioletniej przerwie. Za swój ostatni odcinek (” Mother’s Mercy”) otrzymał nagrodę Emmy. Głównym scenarzystą odcinka był za to Dave Hill – jest to dla niego zaledwie czwarty epizod, gdzie pełni funkcję głównego autora skryptu.
Nowa czołówka
Jedyna innowacja, którą przyniósł nam nowy odcinek. Nadeszła zima — musiał się zmienić i ten element, nowa wersja rozpoczęcia jest zdecydowanie zimniejsza i bardziej surowa. Zniszczony Mur to jedno, ciekawym (choć umówmy się — średnio pomysłowym) zabiegiem było pokazanie niebieskiej „fali” pędzącej na południe. Najpierw dociera do Ostatniego Domostwa (gdzie przecież spotykają się uciekinierzy z Muru), a potem rusza bezpośrednio do Winterfell. W tym miejscu widz przyjmuje perspektywę samego Nocnego Króla. Dalej mamy jak zwykle świetne, mimo że mniej ciekawe, pokazanie miast jako złożonych mechanizmów. Ostatnią widzianą przez nas lokacją jest Królewska Przystań. Czyżby była to pewna sugestia, że wydarzenia w 8. sezonie zamkną się w tych kilku miejscach?
Zdjęcia
Operatorem odcinka został David Franco, zdobywca Emmy oraz prawdziwy weteran — na swoim koncie ma pracę przy „Stranger Things”, „Westworld”, „Vinylu”, „Zakazanym imperium” czy paru poprzednich odcinkach GoT. Razem z Nutterem nie kręcili tym razem skomplikowanych scen, ale zadanie Franco nie było przez to łatwiejsze — musiał udanie pokazać emocje, od których odcinek (w teorii) kipiał. Panowie zdecydowali się w tej sytuacji na sprawdzony sposób; każda scena ma swojego „bohatera”, którego oczyma obserwujemy bieg wydarzeń. Na początku jest to nieznany dzieciak, który biegnie, by podziwiać armię Daenerys, przechodzimy płynnie do Aryi z początku obserwującej właśnie jego (jak potwierdzili showrunnerzy, chodziło tu o pokazanie pewnego koła, które zatoczyło życie bohaterki – w końcu serial rozpoczynała w tym samym miejscu, gdzie to ona jako dziecko z entuzjazmem obserwowała przybywającego do zamku Roberta).
Nutter i Franco unikają szerokich ujęć i skupiają się przede wszystkim na poszczególnych bohaterach; kamera pokazuje nam zazwyczaj maksymalnie trzech aktorów ze zbliżeniami na pojedyncze osoby w kluczowych scenach — Sam w trakcie rozmowy z królową, Jon poznający prawdę o swoich rodzicach. Nie jest to znowu taki oczywisty zabieg, sami twórcy wyraźnie podkreślili, że najważniejsze sceny chcieli zaprezentować poprzez emocje konkretnych aktorów. Nawet w sekwencji lotu reżyser pilnował, aby kamera była przez większość czasu w pobliżu Jona, czy to z boku, nad nim czy za plecami.
Poza tym odcinek od strony operatorskiej to raczej standardowa, chociaż solidna robota i dobrze przedstawiona kameralna historia.
Inscenizacja, reżyseria, kostiumy, scenografie
David Nutter odrobił pracę domową i nie powtórzył jednego z błędów popełnianych notorycznie w przypadku ostatniej serii. Nie możemy tego oczywiście stwierdzić na pewno, ale zdaje się, że liczba Nieskalanych zaprezentowanych na początku odcinka jest bardzo zbliżona do tego, co pokazano nam w finale 7. serii. Na pewno nie ma tu drastycznego pomnożenia wojsk ani ich zmniejszenia, nadal gryzie się to fabularnie, ale przynajmniej oczy nie bolą.
Bardzo solidnie przygotowano sceny dialogów. Nutter ufa swoim aktorom, nie boi się dłuższych ujęć i zbliżeń (jak już mówiłem), a i w samych postaciach jest nieco więcej życia i emocji niż ostatnio. Twórcom udało się nawet wykreować autentycznie uroczą i zabawną scenę między Jonem, Daenerys i smokami. Idealna wstawka na rozładowanie atmosfery i pokazanie z lekkim dystansem samego romansu. Do tej pory często o tym zapominano i intymne sceny bohaterów polegały głównie na wzajemnym wymienianiu własnych smutków. Brzmi to dosyć banalnie, ale pokazuje różnicę między odcinkiem tworzonym przez dobrego reżysera, który rozumie swoich bohaterów, a epizodem od zwyczajnego wyrobnika.
Oczywiście, nie obyło się bez głupich wpadek — najważniejszą jest Bran, który cały odcinek przesiedział dokładnie w jednym miejscu. Nikt go nie mógł przewieźć, przestawić? Niestety od pewnego czasu jestem dość wyczulony na takie elementy w GoT, więc zamiast cieszyć się z nadchodzącego spotkania dwóch ważnych bohaterów, parsknąłem śmiechem przy ostatniej scenie.
Kolejnym problemem są kostiumolodzy, którzy widocznie niezbyt rozumieją, na czym ma polegać idea zimy. Jon normalnie biega w grubym płaszczu, ale co przyjdzie noc, pozbywa się go i paraduje w samym pancerzu. Braku jakichkolwiek okryć głowy już zdecydowałem się nie komentować. Jest to o tyle śmieszniejsze, że statyści biegają już opatuleni w futra, płaszcze i wszystko, co się nawinie pod rękę. W efekcie jedyne co sugeruje nam, że faktycznie panuje zima, jest śnieg, a to i tak w nieszczególnie poruszających ilościach. Jedyną nadzieją jest zmiana klimatu wraz z nadejściem Nocnego Króla (co jasno zasugerowała scena w Ostatnim Domostwie, niewielka scenografia, ale świetnie przygotowana i klimatyczna, mocne przypomnienie, jaka w tym roku jest stawka).
Efekty specjalne
,,Winterfell” uważam za małą popisówę twórców efektów specjalnych. CGI smoków wygląda już naprawdę rewelacyjnie i tym razem nie szczędzono nam dokładnych ujęć i zbliżeń na wielkie gady, przez co nie raz możemy je obserwować z bliska. Przyznam, że mimo najszczerszych chęci nie doszukałem się ujęcia, gdzie od razu zobaczyłbym ślady komputera. Oczywiście, sam lot na smokach to tradycja — zielony mechanizm i balansujący na nim aktorzy, jest to jednak nadal skuteczny sposób, bo Jon i Dany w locie wypadają jak najbardziej naturalnie. Właśnie ten „realizm” jest w przypadku takich scen najważniejszy; widz musi uwierzyć w to, co widzi, a ingerencja komputera za nic nie może wybić go z rytmu.
Ekipę trzeba koniecznie pochwalić za dwie sceny. W momencie, kiedy Theon wyciąga toporek z głowy strażnika Yary patrzymy nie na manekin, a żywego aktora. W tym przypadku przygotowano rewelacyjnie wyglądającą charakteryzację oraz faktycznie „wbito” topór w głowę człowieka. Za to Neda Umbera w scenie pod koniec zagrał statysta ubrany w odpowiedni kostium, którego Richard Dormer faktycznie podpalił.
Aktorstwo
Po dość zachowawczym sezonie 7. aktorom najwidoczniej znowu się chce. Urok końca tej długiej sagi działa na wszystkich, powróciła energia i chemia między poszczególnymi członkami obsady. Świetnie wypadają wszelkiego rodzaju reuniony. Zaskoczyła mnie nawet Clarke i jej coraz to lepsza ekranowa relacja z Haringtonem. Odtwórca Jona jest jednak prawdziwym problemem tego epizodu — pomimo lepszych momentów, jak wspominane sceny z Dany czy z Aryą, te kluczowe totalnie położył. Mówię tu zwłaszcza o scenie rozmowy z Samem (John Bradley dla kontrastu wywiązał się ze swojego zadania fantastycznie), gdzie Nutter położył duży nacisk na pokazanie gry Kita, a ten zwyczajnie nie podołał. Uciekły wszystkie emocje i uczucia, które powinny w tym momencie targać Jonem. Jak celnie skomentował jeden z internautów: zabrakło tylko wzruszenia ramionami.
Aktorom nie pomaga jednak scenariusz – dialogi, mimo że nie najgorsze, w wielu momentach są zwyczajnie sztuczne i niezgrabne. Czołowymi przykładami są bardzo drętwy sposób przekazania prawdy Jonowi oraz jak zawsze irytujące i nudne docinki Eurona, które tylko pogrążają tę postać. Obecny władca Żelaznych Wysp to bohater odgrywany w sposób tak karykaturalny i przesadzony, że mi osobiście na miejscu aktora byłoby aż wstyd – w końcu poprzedni czołowi antagoniści GoT radzili sobie znacznie lepiej i każdy w inny, ale równie ciekawy sposób, prezentował swoje szaleństwo.
Reasumując – dostaliśmy spokojny, pozbawiony fajerwerków odcinek. Produkcje HBO już dawno przyzwyczaiły nas do trzymania pewnego realizacyjnego poziomu i ekipa GoT pod tym względem nie odstaje. Zapewne znacznie więcej ciekawostek znajdzie się w przypadku kolejnych epizodów, w końcu już niedługo ujrzymy wielką bitwę!