Jak wszyscy wiecie, piąty sezon „Gry o tron” został zakończony. Zebrał on mieszane opinie: jednym się podobał, drudzy zaś uważają go za najgorszy z dotychczasowych. Część naszych redaktorów postanowiła wyrazić swoje zdanie. Zapraszamy do czytania!

Ze względu na obszerność niektórych recenzji oraz ogromną ilość spoilerów są one ukryte w tagu spoilerowym.

Bartosz „V” Piotrowski:

[spoiler] Od początku wiedzieliśmy, że w tym sezonie dojdzie do kilku poważnych zmian. Przed początkiem emisji byłem do nich nastawiony dość optymistycznie. Mimo wszystko materiał źródłowy był dość rozwleczony, zatem zmiany mogły oznaczać ciekawsze poprowadzenie fabuły. Niestety z odcinka na odcinek okazywało się, że obawy sceptyków były częściowo uzasadnione. Ale po kolei.

Najlepiej w całym sezonie wypadł wątek na Murze, choć nie ustrzegł się znaczących wad. Przede wszystkim w końcu przedstawiono potęgę Innych we właściwy sposób. Walka żywych trupów z bezsilnymi wobec takiego wroga dzikimi została zrealizowana z odpowiednim rozmachem. Dodatkowo Kit Harington z roku na rok wydaje się coraz lepszym Jonem i można mu współczuć takiego, a nie innego losu (zaślepienie niektórych członków Nocnej Straży i głupota Olly’ego daje o sobie znać). Ścięcie Janosa Slynta oraz interakcje ze Stannisem wypadły bardzo dobrze. Niestety sam Baratheon został poprowadzony przez scenarzystów niekonsekwentnie, najpierw ukazany jako kochający ojciec mający problem z okazywaniem uczuć, aby następnie pokazać, jak rozkazuje spalić własną córkę. Nie odpowiada mi także obraz Melisandre, z której zrobiono nienasyconą nimfomankę (słowa „Are you a virgin?” na zawsze będą budzić u mnie uśmiech politowania) przekonaną o swojej nieomylności. Jej ogromna pomyłka z jednej strony sprawia mi złośliwą radość, z drugiej jako zwolennika Stannisa smuci.

Idąc wraz z armią Baratheona na południe natrafiamy na wątek Sansy, zmodyfikowany w sposób znaczący. Zastąpienie Starkówną wątku fałszywej Aryi z książek okazało się pomysłem chybionym. Zapowiadana pod koniec czwartego sezonu przemiana z niewinnej i naiwnej dziewczyny w poważnego gracza nie ma miejsca – ponownie mamy do czynienia z biedną pokrzywdzoną dziewczynką w rękach psychopaty (łagodniejszego od książkowej wersji, jednak to temat na oddzielny artykuł). Do minusów muszę zaliczyć też kwestię Brienne, która postępuje wręcz idiotycznie i wraz z Podrickiem nie odgrywa żadnej roli oraz sposób ukazania bitwy o Winterfell w ostatnim odcinku, jednakże jest to zrozumiałe – większość tegorocznego budżetu pochłonęły wydarzenia w Hardhome. Na szczęście można dopatrzyć się kilku zalet, takich jak rozmowy między Boltonami, dobrze ukazany konflikt wewnętrzny Theona oraz gra aktorska Aidena Gillena (chociaż sam Littlefinger zaczyna postępować nierozważnie).

Skoro już mowa o Paluszku, przejedźmy z nim do Królewskiej Przystani, gdzie po śmierci Tywina włada Cersei. Co zaskakujące, zmiany w tym wątku przypadły mi do gustu. Kwestia homoseksualizmu Lorasa w końcu zyskała na znaczeniu, zaś intryga królowej matki przeciwko Margaery została dopasowana do realiów, w których Tommen został postarzony względem pierwowzoru. Wróble zostali przedstawieni odpowiednio, a Jonathan Pryce jako Wielki Wróbel wypada naprawdę pozytywnie. Ogólnie poziom aktorski w tym wątku jest wysoki, zarówno dzięki postaciom stale występującym pokroju Cersei (co widać zwłaszcza w scenie marszu pokutnego, w zasadzie bardzo wiernemu książkowemu) czy Margaery, jak i pojawiającym się epizodycznie, takim jak Olenna Tyrell, Kevan Lannister czy jego syn Lancel.

Jeśli jednak chodzi o brata-bliźniaka królowej, tak różowo już nie jest. Chociaż bardzo lubię oglądać Jaime’a i Bronna w duecie, ich wyprawa do Dorne została zrealizowana tragicznie. W dużej mierze odpowiadają za to główne antagonistki tego wątku, czyli zaślepiona zemstą i niedostrzegająca możliwych konsekwencji Ellaria Sand oraz głupiutkie Żmijowe Bękarcice, których walka z Lannisterem i byłym najemnikiem zakrawała o parodię. Każda scena z córkami Oberyna budziła we mnie zażenowanie, zarówno ze względu na aktorstwo jak i napisane dialogi. Drażni także stereotypowe nastoletnie zauroczenie Myrcelli i Trystane’a, wyglądające jak w większości komedii romantycznych. Dramatu dopełnia zakończenie wyprawy. Rozmowa Królobójcy z córką była ckliwa do bólu i aż prosiła się o nieszczęśliwy cliffhanger. Szczęśliwie scenarzyści nie zniszczyli Dorana Martella oraz Areo Hotaha – być może dlatego, że nie mieli tyle czasu ekranowego.

Z rodzeństwa Lannisterów mamy jeszcze Tyriona, którego wątek okazał się zaskakująco dobrze zmodyfikowany. Dialogi karła z Varysem to istne perełki i pokaz świetnego aktorstwa. Nieco gorzej wypadają rozmowy z Jorahem, przede wszystkim na ich niewielką ilość, zaś te z Królową o Wielu Bardzo Długich Tytułach uwypuklają, jak znakomicie gra Peter Dinklage, a jak słabo Emilia Clarke. W Meereen niestety dostajemy istny festiwal głupotek, począwszy od oddziałów Nieskalanych niepotrafiących poradzić sobie z bandą szlachciców uzbrojonych w noże, przez zabicie Barristana, na romansie Missandei z Szarym Robakiem skończywszy. Wielce oczekiwana akcja na Arenie Daznaka okazała się według mnie rozczarowaniem, głównie przez brak jakiegokolwiek napięcia oraz kulejące CGI. Największym plusem tego wątku, poza połączeniem z Tyrionem, okazał się o dziwo Daario. Choć w książce drażnił mnie niemiłosiernie, tak tutaj wypada sympatycznie.

Jako ostatni do omówienia pozostawiłem wątek Aryi, ponieważ mam problem z jego ocenieniem. Same zmiany mi nie przeszkadzają, dobrze było zobaczyć powrót znajomej twarzy (he he) i śmierć Tranta. Bardzo przypadł mi też do gustu wystrój Domu Czerni i Bieli. Mimo wszystko, przy całej mojej antypatii do ser Meryna, robienie z niego na siłę pedofila i sadysty było niepotrzebne. Ponadto dziewczyna służąca Ludziom Bez Twarzy, choć zagrana dobrze, nie zdobyła mojej sympatii.

Plusów jest wystarczająco dużo, aby stwierdzić, że „Gra o tron” nadal jest świetnym serialem. Problem w tym, że ilość wad i zmian na gorsze względem „Pieśni Lodu i Ognia” sprawiają, iż sezon ten jest w mojej opinii najgorszym w historii serialu. D.B. Weiss i David Benioff mieli okazję, by naprawić błędy Martina i częściowo im się to udało. Niestety, swojej szansy nie wykorzystali w pełni. [/spoiler]

11061321_10206869786691759_7164567925299276655_o

Ola Trybek:

[spoiler]Za nami piąty sezon „Gry o Tron”. Sezon, po którym spodziewałam się dużo dobrego, a w rezultacie nie wiem czy śmiać się, czy płakać. Byłam przygotowana na zmiany fabuły w stosunku do książki, pogodziłam się (z bólem serca, ale jednak) z brakiem wielu fantastycznych, książkowych postaci, przełknęłam pominięcie wątków, które w książce czytałam z zapartym tchem. Naprawdę liczyłam na nową historię, która, bazując tylko na PLiO, dalej będzie porywać i zaskakiwać. Cóż, do samej siebie mam ochotę powiedzieć „My Sweet Summer Child, co ty wiesz o wyobraźni D&D?” Najwyraźniej nic.

Odnoszę wrażenie, że scenarzyści skupili się głównie na śmierci, wierze w Siedmiu, śmierci, wierze w R’hllora, śmierci, wierze w Boga o Wielu Twarzach. O czymś zapomniałam? A tak, o milionie bezsensownych sposobów jak umrzeć w Westeros i Essos. George R. R. Martin zabił wiele postaci, ale każdy taki śmiertelny wątek miał sens, w serialu, w większości, tego zabrakło.

Najlepiej w całym sezonie wypadł dla mnie wątek Królewskiej Przystani. Zachwyciła mnie gra aktorska Leny Headey (Cersei) i Jonathana Pryce’a (Wielkiego Wróbla). Ślub Tommena i Margaery, nieudolne próby rządzenia Cersei, powołanie Wiary Wojującej, przemiana Lancela, seria aresztowań i sądów – wszystko powolutku ułożyło się w zgrabną całość, a marsz pokutny Cersei był ukoronowaniem tych wydarzeń.

Mur także nie wypadł najgorzej. Nie przepadam za Kitem Haringtonem, ale tym razem serialowy Jon mnie kupił. Bycie Lordem Dowódcą wyszło Kitowi na plus, Jonowi wręcz przeciwnie. Olly i ser Alliser pewnie się ze mną zgodzą. ;)

Wydarzenia w Hardhome i ukazanie potęgi Innych zrobiły na mnie spore wrażenie. Była walka, było wyczuwalne napięcie. Pozostała świadomość, że w tym przypadku pieniądze z produkcyjnego budżetu zostały dobrze wykorzystane.

Wątek Aryi, mimo kilku zmian, również wypadł przyzwoicie. Może nie do końca pasowała mi brutalność, z jaką Arya (bądź, co bądź to ciągle dziecko) zabiła Meryna Tranta, ale prawdziwa twarz Jaqena H’ghara (Tom Wlaschiha) osładzała mi każdy obrazek z Braavos.

Są zmiany na dobre i zmiany na złe. Są też paradoksy. Wątek Stannisa pasuje do tego idealnie. Jak można zepsuć taki potencjał, a z postaci zrobić idiotę? Bardzo prosto. Weź jednego sprawiedliwego i surowego pretendenta do tronu, postaw koło niego wariatkę-nimfomankę wielbiącą Pana Światła, przekonaną o swojej nieomylności. Pretendent wierzy wariatce, ale myśli logicznie, analizuje i planuje. Zazwyczaj nie okazuje uczuć, ale wobec swojej córki w końcu mięknie. Kocha ją. No i robi się nudno. Więc córeczkę trzeba spalić, bo tak chce wariatka. I to nic, że żona się powiesiła, nimfomanka w rezultacie uciekła, a połowa armii zdezerterowała. Trzeba porzucić plany i atakować. Oczywiście z wielkiej bitwy nici, bo twórcom szkoda pieniędzy z budżetu (kasę lepiej przecież przeznaczyć na bzdurne romanse Missandei i Szarego Robaka albo Myrcelli i Trystane’a). Tak się właśnie zabija postać!

Powyższy opis chętnie zastąpiłabym wiązanką przekleństw, ale mi nie wolno.

Wątek Sansy to dopiero pomieszanie z poplątaniem. Twórcy serialu chyba zapomnieli, że w poprzednim sezonie zaczęli ukazywać przemianę Sansy w silną kobietę. Taki drobiazg. Sansa dalej jest naiwną, zastraszoną dziewczyną. Zaufała Littlefingerowi, więc wróciła do Winterfell i dostała męża psychola, który ją gwałci. Tutaj nawet świetny w roli Ramsaya Iwan Rheon nie ratuje wątku.

Kolejnym rozczarowaniem jest dla mnie Dorne.. Mam wrażenie, że bardziej już się tego spłycić nie dało, a sami Martellowie pojawili się w serialu tylko dlatego, że fani pokochali Oberyna. Chociaż uwielbiam oglądać Jaime’a i Bronna, to ich misja ratunkowa to jeden z najbardziej chybionych pomysłów. Areo Hoatha i jego halabardy równie dobrze mogłoby nie być. Zresztą samego Dorana Martella również. Watek by na tym nie stracił, bo i tak było żałośnie. Żmijowe Bękarcice, świetne wojowniczki, miały chyba tylko wyglądać i pokazywać swoje wdzięki. A ich spiski z Ellarią Sand to jakaś tragikomedia. Przy tym wszystkim śmierć Myrcelli nawet mnie nie zdziwiła.

O Meereen nawet nie chce mi się pisać, bo Daenerys mnie nudzi, a Barristan bezsensownie umarł. Nieskalani przestali walczyć, a Arena Daznaka nie przyniosła spodziewanych emocji. Skoro Tyrion już tam się pojawił, to nie obraziłabym się, jakby to on, a nie Daenerys, odleciał na Drogonie. Ewentualnie mógłby zabrać ze sobą Daaria, bo (nie wierzę, że to piszę) zaczęłam go lubić. Jak szaleć, to szaleć, panowie scenarzyści.

Pozostając w temacie Tyriona, to jego rozmowy z Varysem są genialne i proszę o więcej. A skoro sam Varys ma talent do pojawiania się znikąd w różnych miejscach, to może D&D rozważają teorię o merlingach. ;)

Na koniec coś, co mnie rozśmieszyło, Brienne i Podrick. Cały sezon grzecznie czekali pod murami Winterfell na Sansę, a dostał im się Stannis. Taka nagroda za cierpliwość.

Czy będę oglądać kolejny sezon? Oczywiście. Mogę narzekać i wytkać błędy, ale ciekawość i tak weźmie górę.[/spoiler]

11143448_1611490332447099_8554387344752156072_o

Emilia „Devvra” Wyciślak:

[spoiler] Był to, nie przymierzając, najbardziej rozczarowujący sezon serialu i nie mówię tylko o odstępstwach od książki – te były nieuniknione i momentami całkiem fajne.

Od samego początku twórcy narobili tylu dziur fabularnych, że przebieg tego sezonu przypominał wyścig po szwajcarskim serze. Wydaje mi się wręcz, że najpierw mieli na coś pomysł, a potem ten pomysł upadał, wypierał go inny, w zamierzeniu twórców lepszy, w ogólnym rozrachunku gorszy, gdyż jak wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego.

Postacie – poza paroma wyjątkami – potraciły swoje charaktery. Najlepszym przykładem jest Littlefinger, który ze zdolnego gracza zamienił się w człowieka zaplątanego w chaos, który sam stworzył. Jego legendarna inteligencja odbiła się od zimnych oczu Roose’a Boltona i tam już pozostała. Nie wiemy, co stało się z postacią… i nie wiemy dlaczego.

Upadek Stannisa był do przewidzenia od momentu, w którym zdecydował się on ruszyć z Shireen na południe, co jest kolejną dziurą fabularną. Najpierw prezentuje się nam sceny, w których widzimy troskliwego, choć surowego ojca, w następnym momencie widzimy płonącą księżniczkę.

Wątek Sansy jest z kolei całkowicie bez sensu. Niby ma walczyć, ale nie walczy, niby bierze zabójczy korkociąg, ale nie znajdujemy go w niczyim oku, niby coś, ale nic. I tak to się wlecze.

Meereen jest jeszcze nudniejsze niż w książce – dopiero, gdy pojawia się Tyrion zaczyna się coś dziać, ale jest tego za mało, by to wszystko ocalić.

Jedyną perełką tego sezonu jest Hardhome – poznajemy naszego niesamowitego, pięknego i strasznego wroga… i zapada milczenie, ponieważ bracia z Nocnej Straży okazali się durniami. Allister Thorne, który zyskał nieco sympatii po czwartym sezonie, nagle traci resztki intelektu i uczestniczy w buncie. Ten facet jest zbyt stary i doświadczony, żeby dopuścić do czegoś takiego! No, ale skoro Doran pozwolił sobie na bycie ślepym durniem, Allister też może… i jesteśmy gdzie jesteśmy, pośrodku niczego, z pomordowanymi bez sensu postaciami oraz rychłą śmiercią.

W przyszłym sezonie przyjdzie Euron i jeśli jego wątek będzie tak kiepski jak – dla przykładu – Dorne, Wronie Oko zarżnie serial.[/spoiler]

arya5103

Michał „SQuall” Stramski:

[spoiler]Piąty sezon „Gry o tron” uważam osobiście za najsłabszy ze wszystkich. Wiem, że nie powinienem w tym momencie porównywać serialu do książkowej sagi, ale po prostu nie mogę. Panowie twórcy D&D wycinają co ciekawsze wątki i zastępują je swoją wizją wydarzeń, a to z kolei doprowadza mnie do szewskiej pasji. Nie chcę wyjść na jakiegoś konserwatystę, ale zawsze zastanawiała mnie u reżyserów i scenarzystów potrzeba zmiany tego, co w oryginale jest dobre.

Zacznijmy od minusów:

– Jakieś 80% tego sezonu to rozmowy, które nic nie wnoszą, a są zapychaczami. Gdyby tak wywalić chociaż jedną czwartą z tego, to spokojnie byłoby miejsce na takie wątki jak Lady Stoneheart, Aegon albo Euron Greyjoy. Zamiast tego lepiej przecież pokazywać romans Szarego Robaka i Missandei albo Daenerys zastanawiającą się w nieskończoność, jak uspokoić sytuację w Meereen.

– Poza tym od kiedy to Stannis jest postacią czysto negatywną? Fakt, świętoszkiem nie jest, ale po całym martinowskim świecie chadzają o wiele gorsze od niego osobniki. Niespecjalnie przeszkadza mi fakt spalenia Shireen, bo była to moim zdaniem postać miałka, mało interesująca i mało ważna, ale miała spory wpływ na Daavosa, a ten to chyba jedyny „przyjaciel” Stannisa. W książkach nigdy nie doszło do spalenia Shireen, ale to, co ostatnio wydarzyło się w serialu, jest po prostu przegięciem pały. Nie ze względu na to, że spalono dziecko, ale dlatego, że postać, która jest mocno rozdarta między własną rodziną, poddanymi, a Panem Światła została ukazana jako zwyczajny bandyta-dyktator żądny władzy, który jest w stanie poświęcić wszystko w tym celu. Wydaje mi się to po prostu pomysłem idiotycznym, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że chyba jakoś odcinek wcześniej Stannis mówi Shireen, jak bardzo ją kocha. Paradoks. Daavos chyba zamieni się teraz w męską wersję Lady Stoneheart i sam zacznie zabijać wszystko, co mu pod miecz wpadnie. Swoją drogą, od kiedy Melisandre stała się niezaspokojoną nimfomanką rodem z “gimbazy”, która nie potrafi utrzymać swojego libido na chociaż w miarę średnim poziomie?

– Sama bitwa o Winterfell nie wyglądała nawet jak bitwa, a raczej jako jednostronny gwałt przeprowadzony przez Boltonów na „armii” Stannisa, która wyglądała raczej jak garstka na szybko uzbieranych żołdaków.

– Noc poślubna Sansy…. Naprawdę? Komu to w ogóle przyszło do głowy? I jak można mieć takiego pecha, aby z łap jednego wariata wpaść w ręce drugiego sadysty? Kosmos musi nienawidzić Sansy Stark.

– Śmierci Barristana nie jestem w stanie wybaczyć twórcom i nigdy nie będę. Jedyna postać, która na dobrą sprawę wiedziała, co robi i mówi na całym Wybrzeżu Niewolników, która w książce nadal odgrywa ważną rolę, w serialu została zarąbana jak zwykły wieśniak, który był w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. No do jasnej anielki, Barristan to przecież rycerz, a nie zniedołężniały farmer, który miecza nie może unieść. Owszem, swoje najlepsze lata Barristan miał już za sobą, ale nie znaczy to, że automatycznie stał się inwalidą.

– Wątek w Dorne… Miła odskocznia od całego napięcia na głównym kontynencie, ale pokazana dość nieudolnie i na szybko. Dobrze, że był chociaż Bronn, bo byłoby kosmicznie nudno. Z drugiej strony nawet pomimo tego, że same Żmijowe Bękarcice wyglądały naprawdę… ponętnie – to sceny z nimi zakrawały o jakiś kabaret i parodię, a ta w lochu, w którym doszło do obnażania się i nieszczerych wyznań Bronna w zamian za antidotum… jest kumulacją tego wszystkiego. Tutaj nie pomogło nawet moje zamiłowanie do kobiecych kształtów. Sam spisek Ellari i Bękarcic spłycono chyba do maksimum, a Jaime w historii całego serialu miał chyba najmniej czasu antenowego ze wszystkich bohaterów dotychczas. Cycki ważniejsze przecież.

– Brienne i Podrick… Rozumiem, że w tym sezonie nie mieli wnosić do fabuły generalnie niczego, ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego AŻ TAK BARDZO. Okej, przysięga, lojalność wobec Catelyn i poszukiwanie Sansy, ale żeby bezczelnie nawet palcem nie kiwnąć podczas „bitwy” o Winterfell i przyjść na gotowe, podnosząc miecz na ledwo zipiącego już Stannisa, wykrzykując bzdury o lojalności wobec Renly’ego. Bardzo honorowo jak na rycerza – tłuc, kogoś, kto nawet nie jest w stanie się bronić? Brawo. Poza tym, komu jesteś w końcu lojalna, Brienne? Renly’emu czy Cat?

– Akcja na Arenie Daznaka. Czekałem, oczekiwałem, wyczekiwałem. Co dostałem? Jakąś partyzantkę ustawianą na szybko, gdzie każdy potykał się o własne nogi, a porządnych pojedynków nie uświadczyłem. Banda zamaskowanych szlachciców z nożami biega i siecze wyszkolonych wojowników, czyli Nieskalanych. Wychodzi na to, że nie aż tak wyszkolonych. Dobrze, że chociaż pojawił się ten Drogon, bo byłoby naprawdę tragicznie.

– Gdzie jest Aegon? Gdzie jest Euron? No gdzie oni są?

– Na koniec zostawiłem sobie to, na co narzeka wielu ludzi, ale nie bez przyczyny. Emilia Clarke. Jak w książce postać Daenerys była mi kompletnie obojętna, tak w serialu znienawidziłem ją do granic możliwości, ale w tym sezonie dała popalić jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Pani Clarke przez te pięć sezonów nie wyciągnęła jakichkolwiek wniosków, nie gra lepiej, a wręcz spada w dół o jeden poziom z każdym rokiem. Przykładowo: każda scena z udziałem Daenerys i Barristana pokazywała jak nieudolną aktorką jest Emilia. Po prostu patrzenie na nią, a w szczególności słuchanie jej, nie obywało się u mnie bez bólu (uszu, oczu, serca etc.) Kolejny przykład – relacja Daenerys-Tyrion. Nie trzeba chyba mówić, jak baaaaaaaaaardzo mały człowiek przyćmiewa w tej relacji smoczą matkę, prawda? Serialowa Daenerys ciągle wydaje mi się poirytowana, a wręcz oburzona faktem, że sama nie potrafi niczego zdziałać i zdana jest na łaskę doradców, których koniec końców i tak nie słucha. Do tego ma wieczne pretensje o to, że co chwila coś nie idzie po jej myśli. Patrząc na to, jakie decyzje podejmuje, to wcale się nie dziwię.

Jeśli chodzi o plusy:

– Bardzo fajnie pociągnięty wątek na Murze, który świetnie łączy się z wątkiem dzikich i maksymalnie rozwija wątek o białych wędrowcach, a także samym Nocnym Królu (chociaż nikt w serialu tak go nie nazwał). Wydarzenia z Hardhome pozamiatały całym tym biednym sezonem.

– Zaraz po Murze na prowadzenie wychodzi wątek Aryi, którego nie spodziewałem się jakoś specjalnie uwielbiać, bo w książce mnie mocno wynudził, no ale zadziwiłem samego siebie. Szczególnie po finałowym epizodzie. Mógłbym co prawda narzekać na scenę, w której dziewczyna ściąga z nieżywego “Jaqena” po kolei maski/twarze, natrafiając w końcu na swoją własną, ale nie jestem pewien, czy dobrze całą scenę zrozumiałem, więc nie komentuję. Na plus mogę też zaliczyć jej zamach na Meryna, który w serialu okazał się sadystą-pedofilem. Może i scena była brutalna, ale Trant zasłużył sobie na swój los po stokroć.

– Cersei, Wielki Wróbel i cały wątek w Królewskiej Przystani jest pociągnięty po mistrzowsku. Wszystko się powolutku rozwija i zazębia tak, aby tworzyć logiczny, przyczynowo-skutkowy ciąg wydarzeń.  Nie przeszkadza mi nawet fakt, że serialowa Margaery została podobnie jak blond mamuśka wrzucona do lochu i prawdopodobnie spotka ją taki sam (albo podobny) los jak Cersei w finałowym odcinku.

– Tyrion. Bohater ten ma zawsze świetne sceny, wątki, momenty i czego tam się jeszcze wobec niego oczekuje. W tym sezonie jego dialogi z Varysem są prawdziwymi skarbeńkami, a bezczelne gadki podczas pierwszego spotkania karła z Daenerys są na wagę złota. Do gustu przypadła mi również podróż Tyriona i Joraha, podczas której pokazano, jak irytującym typem karzeł jest albo raczej – potrafi być, gdy tego chce.

– Rozmowa Jaime’a i Myrcelli na łodzi. Krótkie, ale zwięzłe i na temat. Kwintesencja „Gry o tron”. Wyznawanie rodzicielskiej miłości po powrocie jednej z postaci po dość długim czasie… a to wszystko okraszone jej śmiercią. Coś mi mówi, że w kolejnym sezonie Jaime będzie prawdziwą maszyną do zabijania, a w szczególności jego ofiarami padną ci, którzy noszą insygnia ze złotym słońcem.

– Drogon, bo reszty smoków nie ma praktycznie w ogóle. Każda scena z Drogonem w roli głównej wygląda naprawdę imponująco. Nieważne czy jest to rozróba na arenie czy kilkusekundowy przelot po niebie. Drogon wygląda po prostu epicko.

– Daario. Odkąd w czwartym sezonie zmieniono aktora, który gra tę postać, zwyczajnie lubię na tego bohatera. Tak samo jak lubię patrzeć na to, jak cwaniakuje i bryluje wśród całej ekipy z Meereen. Gość jest pewny siebie, potrafi to pokazać, sprzedać i przekonać do siebie, a przy okazji umie każdemu dokopać. Już pal licho to, że znowu wątek książka/serial się rozjeżdża, bo tutaj jednak to zdaje egzamin. Prócz tego czekam na więcej scen Daario-Tyrion.

– Znaczne przyśpieszenie wydarzeń w Essos.

– Jonathan Pryce jako Wielki Wróbel.

Podsumowując w krótki sposób.

W tym sezonie było naprawdę dużo minusów, ale też sporo plusów i to właśnie dzięki tym drugim można powiedzieć, że OBECNIE „Gra o tron” to nadal serial dobry, jednakże ten sezon był po prostu do bani i wypada naprawdę blado w porównaniu z poprzednimi (powinienem też dodać, że serial oparł się czemuś, co osobiście nazywam „klątwą sezonu trzeciego”, ale jak widać przypadłość i tak dopadła serial, tyle że dwa lata później). Szczególnie jeśli porównamy sobie techniczne podejście do serialu na przykładach bitwy o Mur bądź niespodziewanej odsieczy Stannisa. Okej, było Hardhome z Innymi, ale jak wiadomo – „jedna jaskółka wiosny nie czyni”. Nie ma sensu się dalej nad tym tematem rozwodzić i pozostaje życzyć twórcom tego, aby zaczęli w większej mierze ufać fanom i słuchać tego, co mają do powiedzenia, o co proszą i co proponują. Może wypadałoby też bardziej konsultować swoje decyzje z samym Martinem? [/spoiler]

11393298_1611490565780409_6129976927106453231_o

Rafał Hampel:

[spoiler]Jesteśmy po obejrzeniu piątego już sezonu “Gry o tron”, po którym przelała się fala krytyki. Według mnie nie jest to najgorszy sezon (bądź co bądź było dużo akcji i ciekawych rozmów), ale za to jest najbardziej kontrowersyjny ze wszystkich. I nie chodzi tu o jakieś gorszące sceny i niepotrzebną nagość, a o rozwiązania fabularne, na jakie zdecydowali się twórcy. Nigdy nie przeszkadzały mi zbytnio zmiany w stosunku do książek, ale jedynie wtedy, gdy miały one jakiś sens lub były zmienione w jakimś celu. Natomiast w tym sezonie niektóre wątki zostały bezlitośnie wycięte, a niektóre spłycone do maksimum i wszystko to nie miało większego sensu. Nie znaczy to, że wszystko mi się nie podobało. Niektóre sceny były znakomite i idealnie oddają klimat sagi “Pieśni Lodu i Ognia”.

Mur i Stannis

W wątku prowadzonym w Czarnym Zamku nie mam twórcom prawie nic do zarzucenia. Sceny oglądało się miło i widać było, że wszystko było zrobione z rozmachem. Fabuła dość wiernie starała się odzwierciedlić książkę, a pomniejsze zmiany takie jak spalenie Mance’a były całkowicie uzasadnione i pozwoliły na ucięcie mnożących się kolejnych wątków. Rzeź w Hardhome to dla mnie cudo i według mnie pozostaje jedną z lepszych scen w całej historii serialu. Efekty specjalne były naprawdę dobre, a cała scena trzymała w napięciu. D&D zdecydowali się również na pokazanie Stannisa z lepszej strony, dzięki czemu trzymali się bliżej książek. Jednak to, co zrobili z tą postacią w dwóch finałowych odcinkach sezonu, było po prostu tragedią. W książce mamy Stannisa ukazanego jako sprawiedliwego i surowego władcę z kręgosłupem moralnym. Był świetnym taktykiem, a jego przygotowania do bitwy o Winterfell były bardzo precyzyjne. W serialu natomiast zostaje nam ukazany fanatyk, który z dnia na dzień zmienia zdanie i postanawia spalić swoją “ukochaną” córkę, po czym dostajemy ośmiominutową “bitwę o Winterfell”, gdzie Stannis wychodzi na głupca i beznadziejnego stratega. Wszystkie te sceny podczas piątego sezonu, w którym Baratheon przygotowywał się do bitwy, obiecywały nam coś naprawdę wielkiego. Jednak z początkiem dziesiątego odcinka czułem się naprawdę oszukany i zawiedziony.

Meereen i Tyrion

W Essos wypadło bardzo ciekawie. Pomimo że Daenerys wciąż jest męcząca, sceny takie jak atak Synów Harpii czy pojawienie się w wątku Meereen Tyriona umilały seans. Twórcy wycieli dużo nieistotnych i nieciekawych postaci z książki i postanowili przyspieszyć fabułę, za co jestem im bardzo wdzięczny. Nie miałem też bardzo za złe serialowi uśmiercenia ser Barristana, gdyż scena walki bardzo mi się podobała i podnosiła wagę zagrożenia ze strony Synów Harpii.

Jedynym, co zabolało mnie najbardziej, był brak wątku Młodego Gryfa oraz spłycenie planów Varysa.

Boltonowie i Sansa

Tutaj wypadło już trochę gorzej. I nie piszę tego z powodu sceny gwałtu na Sansie, ponieważ gdy tylko dowiedziałem się, że Sansa ma zastąpić książkową Jeyne, domyślałem się, że nie czeka ją tam nic miłego. Sceny oglądało się dobrze, a gra aktorska Sophie Turner i Alfiego Allena była po prostu wspaniała. Ale brakowało mi tutaj pomysłu i konsekwencji w działaniu. Pod koniec czwartego sezonu Sansa została pokazana jako silna i niezależna kobieta, która wie jak o siebie zadbać. Natomiast już na początku piątego sezonu zostaje oddana w ręce psychopaty i kolejny raz staje się ofiarą. Również cała relacja między Baelishem a Sansą  zostaje całkowicie zniszczona w stosunku do książki, a serialowy Littlefinger bardzo na tym traci.

Dorne

Chyba każdy się zgodzi, że był to najbardziej nędzny wątek w tym sezonie. Po pojawieniu się postaci Oberyna liczyłem, że Dorne będzie ukazane świetnie. Jednak bardzo się pomyliłem. Żmijowe Bękarcice to jakaś pomyłka. Scena walki była na naprawdę niskim poziomie. Zapychanie fabuły scenami z “gołymi cyckami”, które i tak nic nie wnoszą. Wprowadzenie Dorana Martella oraz Areo Hotaha wydaje się niepotrzebne, gdyż twórcy nie raczyli dać im żadnej ważnej sceny w tym sezonie i praktycznie nie wnieśli oni nic. Plan Ellarii jest głupi i bez pomysłu. Cała intryga ukazana w książkach jest spłycona w wersji serialowej do chęci zabicia niewinnej dziewczynki w akcie zemsty. Jedyne, co ratowało te wszystkie sceny, to duet Jaime’a i Bronna.

Królewska Przystań

W stolicy cały wątek był poprowadzony znakomicie. HBO postanowiło dość wiernie oddać wydarzenia z książki i wyszło im to na dobre. Lena Headey jak zwykle popisała się swoją grą aktorską jako Cersei. Scena marszu pokutnego bardzo mi się podobała i pokazała również jak dobrą aktorką jest Lena. Nie mogę też nie wspomnieć o postaci Wielkiego Wróbla zagranej przez Jonathana Pryce’a. Jednym słowem – urzekła mnie.  Na plus również powrót Olenny Tyrell.

Braavos

Kiedy czytałem rozdziały Aryi w Domu Czerni i Bieli, naprawdę się męczyłem. Akcja bardzo zwalniała i wprowadzała dziwny klimat. Serialowi jednak udało się to przedstawić naprawdę dobrze. Po piątym sezonie patrzę przychylniejszym okiem na historię Aryi w Braavos. Bez konkurencyjnie najlepszą sceną według mnie było pierwsze wejście Aryi do sali z twarzami. Efekty specjalne i muzyka w tle tworzyły naprawdę magiczny klimat.

Podsumowując: sezon nie był najgorszy, ale nie dorównuje czwartemu. Domyślałem się, że twórców czeka ciężkie zadanie stworzenia 10 odcinków serialu na podstawie dwóch naprawdę grubych książek, w których akcja bardzo zwalnia względem poprzedniczki. Spodziewałem się jednak po nich o wiele więcej. Teraz musimy poczekać na sezon szósty i mieć nadzieję, że przebije poprzednie i miło nas zaskoczy.[/spoiler]

o-MYRCELLA-570

Łukasz Kryska:

[spoiler]Serial ma problem. A nawet ich serię. Po pierwsze, padł on ofiarą swojego własnego sukcesu. Po drugie, padł on ofiarą memów, które wytworzył. Po trzecie, twórcy pogubili się w tym świecie.

Najpierw parę słów wstępu. Czy podobał mi się piąty sezon “Gry o tron”? Tak szczerze to nie. I nie mówię tego tylko jako fan książek, (bo u fanów książek ten sezon był znienawidzony, zanim pojawił się na naszych ekranach jego pierwszy odcinek), ale ogólnie jako kinoman, fan seriali i gorący zwolennik teorii, że teraz żyjemy w złotym wieku telewizji.

Serial padł ofiarą własnego sukcesu, gdyż materiał źródłowy uległ zmianie. Widzowie (tak jak i wielu czytelników) chcieliby narracji trochę bardziej ściśniętej, zwartej, kilku równoległych wątków tematycznych, jednocześnie bardzo dynamicznej. Podczas gdy na podstawie materiału, jaki nam został, tak się po prostu nie da, twórcy i tak zaszarżowali, dodając wiele wątków wyczyszczonych z postaci. Jak widz ma się emocjonować wątkiem w Meereen, jeśli nie ma całej zagadki dotyczącej tego, kto jest Harpiami? Widzi tylko pajaców z nożami, zabijających najlepiej wyszkolone wojsko świata sprowadzone przy okazji do poziomu kitowców z “Power Rangers”. Jak mam wiązać jakieś pozytywne uczucia z Dorne, jeśli widzę tam drugorzędne aktorstwo, dialogi na poziome pornola z naturszczykami i koszmarną choreografię walk (jakiś czas temu porównałem to półżartem do klasycznego serialu o Zorro, tyle że paniczowi Diego nikt przynajmniej nie mówił, że potrzebuje złej cipki, a on sam nie przedstawiał się w tak żenujący sposób jak Obara Sand). Zastanówmy się nad tym jeszcze raz, raczej każdy się zgodzi z tym, że książki zwolniły, ale jeśli w poprzednim sezonie czy jeszcze wcześniejszym na odcinek przypadało kilkadziesiąt stron materiału źródłowego, a teraz gdzieś trzy czy cztery razy więcej, a serial jest uważany za nudniejszy, to coś jest nie halo. Przecież poziom nie mógł spaść aż tak bardzo, a nawet ja, wokalny przeciwnik dłużyzn w “Uczcie dla wron” i “Tańcu ze smokami” widzę, że te książki dało się przenieść na ekran lepiej, nawet biorąc pod uwagę ograniczenia medium.

Zasadniczo jeśli twórcy już cięli, mogli się pozbyć całego Dorne, a Myrcellę pozbawić życia poza ekranem. W przypadku Meereen wprowadzić wątki międzynarodowe, doprowadzić do oblężenia, z Synów Harpii zrobić piątą kolumnę wewnątrz Meereen, wprowadzić postacie z charakterami i nazwiskami oraz intrygi i walki na poziomie. Skończyć na cliffhangerze z Yunkaiami wystrzeliwującymi z katapult zakładników i niech widz się zastanawia, czy wystrzelili kogoś z lubianych przez niego postaci, która poszła jako zakładnik zabezpieczający rozejm. Tymczasem na koniec wątku meereeńskiego dostajemy Maria i Luigiego, którzy będą latać po Essos i pewnie wykrzykiwać, że “They’ve taken the Khaleesi to Vaes Dothrak”. :) W innych wątkach: Sansę, Jaime’a, Brienne i Bronna wysłać do Dorzecza, dorzucić Lady Stoneheart, Blackfisha i Harry’ego Dziedzica i voila, mamy epickość, plot twisty, rozwiązanie luźno wiszących wątków i jakiś sensowny wątek romantyczny. Na Północy budować intrygi, wprowadzić lorda Manderly’ego, niech zje kilku Freyów, dobrze zastąpiłby trzydziestą scenę z rzędu “ten Ramsay jest zły, jeśli tego jeszcze nie zauważyliście”. Tutaj mógłby się pojawić wątek z fałszywą Aryą, ale zasadniczo nie widzi mi się używanie kobiecych postaci jako rekwizytów fabularnych, więc Theona można by rozwinąć przy pomocy teorii o Theonie Durdenie, kto oglądał “Fight Club”, ten się domyśli. W Królewskiej Przystani było dobrze za wyjątkiem dorzuconego wątku homofobicznego i niepotrzebnego postarzenia Tommena (jak wskazuje przepowiednia, zginie on w przyszłości, dlaczego twórcy nie chcą, żebyśmy o nim myśleli jako o dobrym dzieciaku, a w przyszłości może niezłym królu, tylko o obrzydliwej “ciapie”?) W Braavos wątek też się nieźle rozwija, jest mocno książkowy, tylko uśmieszek wywołuje na twarzy potraktowanie ser Meryna Tranta. Twórcom nie wystarczyło, że zabił on jednego z ulubieńców widowni, bił Sansę na życzenie Joffreya, a w ogóle Arya ma wolną licencję u widowni na zabijanie wszystkich, więc to nie jest tak, że ktoś by się zmartwił i oburzył… Ser Meryn musiał przy okazji zostać pedofilem. Wybrednym pedofilem. Wybrednym pedofilem-sadystą. Kurcze, przecież jedną z podstawowych zalet “Gry o tron” jest stawianie na odcienie szarości, a tutaj przy kolejnej już postaci twórcy wciskają nam to, że mamy jej nie lubić. Hardhome spodobało mi się, choć fakt, że nie sprawdziła się teoria, że “martwe rzeczy w wodzie” z listu Cottera Pyke’a to nieumarłe krakeny, trochę mnie zasmucił.

Drugi problem, czyli jak “Grę o tron” niszczą memy, które sama wytworzyła. Mianowicie chyba kluczowym memem związanym z “Grą o tron” jest śmiertelność postaci; to, że każdy może zginąć i nikt nie jest bezpieczny, że musimy unikać lubienia postaci, bo zaraz Martin je brutalnie zamorduje. Czy to jest pogląd prawdziwy? Zasadniczo tak… w serialu. W książce Martin zabił na stałe tylko jednego ważnego narratora – Neda. Wszystkie inne ważne perspektywy jakoś się trzymają, w najgorszym razie półżywe. Do tego na kartach serii mamy ciągłe fałszywe śmierci, które uczyniłyby z niektórych postaci już coś w rodzaju skondensowanych duchów. Prowadzą one do tego, że czytelnicy już raczej nie mają tych samych odczuć, jakie mieli po słynnej egzekucji na stopniach Wielkiego Septu Baelora. Szczególnym przykładem jest śmierć Jona; pogląd, że jest ona definitywna, jest niszowy, zwłaszcza jeśli zauważymy, że Jon jest w miejscu, w którym stykają się trzy sposoby na życie po śmierci (a biorąc pod uwagę jakieś alchemiczne cuda, które wyczyniał Quburn z Górą, to, że Aeron Mokra Czupryna topi do utraty przytomności setki osób i jeszcze żadna z nich nie zmarła oraz wątek z Mirri Maz Duur, to wtedy Westeros może mieć nawet sześć sposobów na wskrzeszanie). Na szczęście D&D nie poszli zbytnio w tym kierunku. Za to w drugą stronę mocno przesadzili. Rzucę przykład z innej serii książek dla lepszego zrozumienia. W jednej z książek cyklu “Atramentowy Świat” Cornelli Funke jest scena bitwy “niedopisanej”. Zasadniczo założeniem “Atramentowego Świata” jest to, że on funkcjonuje w swój zwyczajny, codzienny sposób, ale pisarz może układać słowa, które później wcielają się w życie. I tak pisarz tworzy tam wielką armię, która zaprowadzi dobro i porządek. I stało się tam prawie, że jak w Kraszewskim: “Potarł więc pierścień, żądając sto tysięcy wojska i trzech wojewodów. W mgnieniu oka wojewodowie nadbiegli, wojsko stanęło, Gaweł na koniu siedział i ciągnął pod stolicę na odsiecz”. No więc ok, mamy tę wielką armię i co dalej? Jak to w literaturze młodzieżowej – dobro tryumfuje? Nie dzisiaj. Pisarz nie zdążył napisać zwycięstwa, a młodzi, niezorganizowani, dopiero co zrodzeni z nicości atramentu wojownicy padli pod zorganizowanym wojskiem tyrana.  Gdy czytałem to, ta scena mnie mocno rozsierdziła, ale wiem, że bezsilna złość pomogła mi zbudować więź z bohaterami, lepiej i mocniej przeżywać ten tekst kultury. No i to jest dobre pisanie. Tak jak Funke w tym fragmencie, tak Martinowi chodzi o pokazanie fantasy realistycznego, w którym raz na górze są “ci źli”, raz “ci dobrzy”, ale zwykle są “ci skomplikowani”, w którym złe rzeczy dzieją się dobrym jak i złym, tak jak w prawdziwym życiu. D&D chodzi o to, żeby złe rzeczy działy się dobrym, żeby wszystko było mocne, szokujące, uderzające w wysokie tony. Że sobie Bolton potrze pierścień i mu wyskoczy sto tysięcy wojska. Niepotrzebny gwałt psujący rozwój postaci wywołał kontrowersje? Spoko, w następnym sezonie będzie jeszcze jeden. Byle dobrze wyglądało na gifie i wpadło w #trending na Twitterze.

W książce przejście małej i niewielkiej bandy najemników na stronę Boltonów (tzw. Dzielnych Kompanionów) wzbudza kontrowersje wśród fanów, którzy nie wierzą, że byliby w stanie oni dokonać takiej głupoty jak przejście ze strony bogatszego rodu na rzecz biedniejszego. W serialu twórcy nie mają nawet najmniejszej ochoty wyjaśniać nam, jakim cudem tysiące najemników porzuca wspieranego przez najbogatszy bank na świecie Stannisa na rzecz Boltonów, którzy żadnych majątków nie mają. Zasadniczo to nie wiemy, czy oni przechodzą na stronę Boltonów, tylko wtedy się pojawiają kolejne problemy: gdzie oni znikają? Jak pierwsza z band znikała pośród śniegu? Skąd Boltonowie mieli tę całą kawalerię? Teraz pomyślmy, czy twórcy nam kiedyś wyjaśnią, co parę tysięcy najemników z Winterfell będzie robić i jak zostanie opłacone? Na wszelki wypadek zostaną pewnie ubici w walce z rycerzami Doliny w następnym sezonie.

No i ostatni z głównych problemów, które dostrzegałem w piątym sezonie “Gry o tron”, otóż pogubienie się D&D, których dzieło nie jest w stanie się samo obronić, a ich postacie mają zupełnie inny odbiór, niż oni by chcieli. Dobry przykład to scena zabójstwa Jona. Najpierw używają postaci Benjena, która pojawiając się w zapowiedziach wprowadza wielkie podniecenie w społecznościach fanów książkowych. Potem oczywiście Benjen się nie pojawia, a cała scena jest wręcz kuriozalna, gdy ludzie Nocnej Straży decydują się zabić Jona z niesamowitej głupoty. Więc jak było w książce? Jon przyjmuje dzikich, raczej nie chce mu się robić takich prozaicznych rzeczy jak powtarzanie, dlaczego to robi każdemu kolejnemu bratu, więc tworzy się opozycja wobec rządów Jona, w końcu przychodzi do niego list od Ramsaya, Jon w emocjach decyduje się złamać swoją przysięgę i wplątać Straż w wojnę na południu w obliczu zagrożenia Innymi, szkodząc samej instytucji Straży. Mniej więcej wtedy wybucha chaos związany z Wun Wunem i wtedy ludzie Straży idą i ryzykują swoje życia dla idei tej instytucji, napadając na swojego dowódcę, a zarazem zdrajcę. Wbrew swoim osobistym odczuciom, ze łzami na twarzach. A jak to wygląda w serialu? Zwabiają Jona w zasadzkę, po kolei wbijają mu sztylety z entuzjazmem urzędnika wbijającego pieczątkę, a na końcu robi to Olly, który ma być postacią ogarniętą konfliktem tragicznym. Na serio, D&D stwierdzają w komentarzu, że ser Alliser Thorne to taki zły człowiek, więc oczywiście, że zabił Jona, a Olly to taki dobry i w serduszku rozerwany wewnętrznym konfliktem. No to może mogliby zamiast o tym opowiadać – takie coś nakręcić? W sezonie, który ja widziałem, Olly ciągle rzucał Jonowi mordercze spojrzenia, było wręcz ewidentne, że on będzie czynnikiem w jakimś działaniu przeciw niemu. A gdyby nie to, że ser Alliser był jedyną osobą z rodowymi nazwiskiem i przy życiu, i nielubiącą Jona, to spokojnie mógłby on w tym zabójstwie nie brać udziału jako osoba uznająca koncepcję autorytetu (przecież on nie walczył za Szalonego Króla, bo był złym człowiekiem, tylko, dlatego, że Aerys był jego władcą). W ogóle D&D mają jakiś straszny problem z przyjęciem do wiadomości, że surowy, opryskliwy, uznający koncepcje władzy i feudalny porządek społeczny nie oznacza zły, czy to w przypadku Stannisa czy też Allisera. [/spoiler]

 dzonbe

Zachęcamy do kulturalnej dyskusji w komentarzach. Zaznaczamy, że opinie redaktorów należą tylko do nich, nie każdy musi się z nimi zgadzać i nie mają nic wspólnego z oficjalnym stanowiskiem Westeros.pl.

zdjęcia: HBO