Zapraszamy na czwartą część omówienia 7. sezonu Gry o tron od strony technicznej!
Efekty specjalne
Ten odcinek był prawdziwą ucztą dla fanów efektów specjalnych, chociaż wszystkie skupiły się w finałowej sekwencji epizodu, czyli wielkiej bitwie Lannisterów z Dothrakami. Ciut przewrotnie, zacznijmy od wad. Dostaliśmy jednego smoka zamiast trzech (co jest nawet logiczne – pozostałe są w stanie nieosiodłanym), a nawet ten jeden zmieniał co jakiś czas swój rozmiar. Na początku widzieliśmy Boeinga 747, a na końcu potwór był wcale już nie tak spory w porównaniu z Daenerys. Plusem z pewnością jest dbałość o szczegóły przy smoczym locie – unoszący się przy lądowaniu kurz oraz ślady na wodzie podczas przelatywania nad nią. Mogli również popisać się pirotechnicy – ogień szalał na planie i z wielkim podziwem można było patrzeć na wyrządzane przezeń szkody.
Praca kamery, montaż, narracja
Sporo działo się w narracji w związku z zabiegami mającymi nam przypomnieć, czego byliśmy świadkami kilka sezonów temu i tym samym przywołać w naszych umysłach uczucie tęsknoty i rozrzewnienia. Arya wracająca do domu i napotykająca ponownie na strażników przy bramie, którzy nie chcą jej wpuścić, pojedynek młodej Starkówny i Brienne mający nam przypomnieć o scenie ćwiczeń z Syrio Forelem, “Chaos is a ladder” czy rozmowa między Jonem i Daenerys (ważniejsza jest twoja duma czy przeżycie), która jest lustrzanym odbiciem konwersacji Jona i Mance’a Raydera. Te (i wiele innych) zabiegi sprawiają, że zorientowanym w temacie jakoś milej się ogląda, tym bardziej, że pierwsze sezony wspominamy ciepło.
Bardzo ciekawie prezentuje się za to praca operatorów. Roboty mieli co nie miara (tym bardziej, że bitwa wymagała większego zaangażowania) i to w warunkach skrajnie różnych – musieli pod koniec epizodu nadać odpowiedniej dynamiki, a we wcześniejszej partii mocno zwolnić tempo. Dzięki temu otrzymaliśmy przepiękne ujęcia przy rozmowie Brana i Petyra Baelisha. Symetria siedzących na przeciwko siebie rozmówców, a w ostatniej fazie sceny również zbliżenie na twarz Aidena Gillena mające nam pokazać, co zadziało się w głowie odgrywanej przezeń postaci. W podobnej symetrii nakręcona jest pierwsza scena związana z Sansą, gdzie aktualna władczyni Winterfell siedzi dokładnie w samym środku kadru. Wielbiciele kina Wesa Andersona przez te kilka sekund mogli poczuć niebywałą satysfakcję. Niezwykle dynamicznie i ciekawie ujęto również pojedynek Aryi i Brienne. Kilkukrotnie mogliśmy oglądać wyczyny Starkówny jakby z perspektywy Brienne, co również dawało widzowi interesujący ogląd sytuacji.
Bitwa zaoferowała nam sporo dobrego montażu i scen rodem z filmów wojennych. Ujęcia przedstawiające płonących lannisterskich wojaków przywodzą na myśl żołnierzy z czasów wojny w Wietnamie (całych w napalmie). Dziko prezentowali się również Dothrakowie – scena przypominała trochę najazd Hunów z Mulan, ale były to jak najlepsze skojarzenia. W fazie przygotowań mogliśmy również zobaczyć zbliżenia pokazujące nam przygotowania lannisterskich żołnierzy do obrony. Już samo pokazanie ich twarzy z bliskiej odległości mocno ich uczłowieczało w kontraście z dziką hordą, na którą co chwila mieliśmy przebitki. Ostatnie kilka sekund to piękna praca montażystów, kamerzystów, dźwiękowców i reżysera, żeby pokazać kontrast ogień – woda. Opadający na dno Jaime mógł przypominać sceny z czołówki Wikingów – woda, spokój, powolne tempo i cisza.
Zdarzały się również wpadki, jak dosłownie podświetlany na polu bitwy skorpion, z którego miał strzelać Bronn. Wiadomo – chodziło o wskazanie, że na to miejsce widz ma w tej chwili patrzeć, ale czy ten zabieg na pewno był potrzebny?
Muzyka
Ostatnio rozpływaliśmy się nad klimatem, który zaproponował nam Djawadi w poprzednim odcinku, a tym razem było pół na pół. Zdarzały się momenty niezbyt dobre, jak soundtrack jaskiniowy, który nie oddawał ani klimatu jaskini, ani tajemnicy, więc troszkę mierził. Z drugiej jednak strony pojawiały się takie perły jak zmieszanie motywu Lannisterów i Targaryenów, przykre Deszcze Castamere odgrywane w momencie, w którym Jaime orientuje się, w jak beznadziejnym położeniu się znalazł czy wreszcie najpiękniejsza muzyka, czyli cisza na koniec odcinka. Oczywiście, odtwarzanie starych motywów wciąż w modzie i nie można powiedzieć, że motyw Starków przy powrocie Aryi do Winterfell nie był rzeczą niepożądaną – nostalgia jednak robi swoje.
Stroje, charakteryzacja, fryzury
W strojach raczej pozostaliśmy przy tym, co znane i lubiane z kilkoma jedynie wyjątkami. Cersei ma na sobie nową sukienkę, której faktura ma chyba przypominać smocze łuski. Oprócz tego mogliśmy ponownie przyjrzeć się Aryi w stroju, który coś nam przypominał… zaraz, zaraz, czy to nie Ned Stark? Zarówno uczesanie jak i wams noszony przez dziewczę śmiało można porównać do stroju jej ojca. Zresztą scena rozgrywająca się między nią, Brienne i Podrickiem odsuwa wątpliwości na bok. O ile Sansa staje się z uczesania Cersei, o tyle Arya zmienia się w Neda. Ciekawe, co na to reszta rodziny.
Popisy charakteryzatorskie nastąpiły głównie w czasie bitwy. Trzeba przyznać, że odtworzenie poparzeń wywoływało prawdziwe ciary na plecach – naturalizm scen z płonącymi żołnierzami rzeczywiście mógł śmiało konkurować z filmami dot. II wojny światowej czy wojny w Wietnamie.
Scenografia
I tym razem trzeba bardzo pochwalić za dobór miejsc, w których rozgrywała się akcja, a także za całkiem ładne wyczucie. Jaskinia na Smoczej Skale przypominała trochę jaskinię Lascaux, choć szczegółowość rysunków związanych z Białymi Wędrowcami zabierała już trochę poczucia, że znajdujemy się w miejscu starożytnym.
Równina, na której rozegrała się bitwa, spełniła oczekiwania, a wyjeżdżający zza horyzontu Dothrakowie robili naprawdę piorunujące wrażenie. Przy okazji wszystko rzeczywiście pięknie płonęło, a wozy z zaopatrzeniem w ogniu pięknie dopełniały obrazu zniszczenia. Dziwne jedynie było zestawienie kałuży, która nagle zmieniła się w głębokie jezioro.
Gra aktorska
Królem tego tygodnia zostaje oficjalnie Nikolaj Coster-Waldau. Napracował się nasz niedoszły św. Jerzy, żeby wrócić wreszcie z pocztu aktorów grających postaci wyklęte. Jaime w tym odcinku miewał gorsze momenty (jak ten z Rick… Dickonem), ale zdarzało mu się, szczególnie pod koniec, błyszczeć. Podobne odczucia można mieć przy Jerome’ie Flynnie – sam moment dał sporo motywów, w których aktor mógł się wykazać. Trzeba również pochwalić Toma Hoppera – Dickon jest taki, jaki Dickon być powinien. Czuć nawet tego Sama w jego zachowaniu, więc to chyba rodzinna przypadłość Tarlych (prócz ojca).
Niestety, zarówno Maisie Williams jak i Sophie Turner nie podołały zadaniu siostrzanego powitania. Wydawało się mocno sztuczne i gdyby nie okoliczności oraz znajomość postaci, trudno byłoby wskazać na to, czy mamy do czynienia z siostrami, czy zwykłymi znajomymi.
Z pewnością najbardziej widowiskową częścią odcinka była końcowa bitwa i ona też w pewien sposób odciążyła pozostałe wątki, tym bardziej, że można ją naprawdę zaliczyć do udanych momentów w tym sezonie. Z niecierpliwością czekamy więc już na pozostałe, jedynie trzy odcinki siódmego sezonu.