W drugim epizodzie finałowego sezonu zabrakło monumentalnych scen akcji i ciekawych wizualnych eksperymentów — odcinek pokazał nam jednak ogrom pracy, jaki włożono w przygotowanie świata serialu. Trudno tu też nie odnieść wrażenia, że David Nutter oraz showrunnerzy mocno inspirowali się drugą i trzecią częścią „Władcy Pierścieni”.
Ekipa twórcza pozostała taka sama co ostatnio, jedyną zmianą jest scenarzysta — za „Rycerza Siedmiu Królestw” odpowiada Bryan Cogman, twórca scenariusza do jednego z potencjalnych spin-offów i podobno człowiek o największej wiedzy na temat Westeros w ekipie HBO. Jest to jednocześnie ostatni odcinek, nad którym Cogman sprawował pieczę (za kolejne scenariusze odpowiadają już tylko Dan Weiss i David Benioff).
Scenografie, rekwizyty, zdjęcia
Największe wrażenie w nowym odcinku robi zdecydowanie ogrom pracy włożonej w przygotowanie lokacji. Na dole znajdziecie oficjalny film zza kulis, który najlepiej zaprezentuje, ile wysiłku ekipa włożyła w wierne odwzorowanie Winterfell. To jedna z tych sytuacji, w których wielu rzeczy widzowi nigdy nie zobaczą — zamek wybudowano właściwie w całości przykładając gigantyczną wagę do szczegółów, powstała nawet zamkowa piekarnia. Stworzono też całe sterty broni ze smoczego szkła oraz wszystkie pułapki, zabezpieczenia, jakie zobaczycie w tym odcinku (jak i również w trakcie bitwy).
David Nutter w samym epizodzie poświęcił sporo czasu na pokazanie przygotowań do wielkiego starcia. To właśnie tłumy żołnierzy, kowali i innych wykonujących standardowe zadania przed bitwą budują klimat oczekiwania. Mamy też bardzo wyraźne pokazane, jak wygląda wyposażenie armii Westeros, co nie zawsze było w “Grze o tron” regułą, a wbrew pozorom jest istotne.
Operatorsko znowu nie dostaliśmy niczego specjalnego. Kamera nadal trzyma się blisko twarzy bohaterów, większość scen dzieje się w nocy i mają one odpowiedni klimat. Świetne jest za to ujęcie na szereg Innych, tradycyjne ciary.
Efekty specjalne
W drugim odcinku twórcy zdecydowanie zaoszczędzili. Efektów specjalnych tu praktycznie brak… z wyjątkiem Ducha. I to uważam za kompromitację. Nie chodzi mi nawet o brak fabularnego wprowadzenia wilkora (chyba wszyscy rozumiemy, że w świecie serialu on nigdy nie zniknął, tylko gdzieś sobie tam siedzi), a sposób jego pokazania. Wygląda jak wklejony w Paincie, nieruchomy i na dodatek brzydki obrazek. Bardzo rzuca się w oczy, wygląda amatorsko i psuje cały kadr. Nie wspominając już o tym, że widzowie długo czekali na powrót Ducha i pokazanie go w ten sposób jest zdecydowanie chybione.
Dialogi, gra aktorska, muzyka
Kluczowe w tym odcinku były dialogi i gra aktorska. Na twórców wylało się sporo krytyki o to, że cała godzina była zwyczajnie przegadana i przesłodzona. Sam uważam, że Bryan Cogman świetnie wywiązał się z powierzonego mu zadania. Dialogi w porównaniu z wieloma ostatnimi odcinkami są napisane bardzo dobrze i sprawnie, wpleciono tu trochę zaskakującego humoru oraz ciepłych uczuć. Ciepłe uczucia i “Gra o tron?
— krzyknie pewnie niejeden. Tak, dokładnie. Twórcy rozumieją swoich bohaterów i przypomnieli sobie, w jaki sposób ich należy prowadzić. Oni wszyscy stają teraz przed wielkim zagrożeniem, każdy rozumie, że nie jest to zwykła bitwa, tylko prawdopodobnie ta ostatnia. Dlaczego mieliby więc na siebie warczeć, wygrażać, spiskować, czy siedzieć pozamykani w swoich komnatach? To przecież są w gruncie rzeczy zwyczajni ludzie, którzy też potrzebują trochę odpoczynku, śmiechu, wyznania sobie pewnych rzeczy. Showrunnerzy to zrozumieli i dali tym bohaterom szansę na to, a nam widzom możliwość pożegnania się z bohaterami. Cogman za to świetnie ubrał wszystko w słowa i w pomysłowy sposób połączył bohaterów.
Masę przyjemności z tego odcinka musieli mieć też aktorzy. Na każdym kroku widać ich energię i pasje. Bardzo dobrze wypadł Hivju (Tormund), który mógł znowu zabłysnąć swoją szczerością i komediowym talentem. Równie przyjemnie, jak zawsze ogląda się Cunninghama (Davos), Costera-Waldau (Jaime) czy Christie (Brienne). Szczególnie emocje tej ostatniej były odegrane bardzo naturalnie i przekonująco.
Standardowym problemem są jednak ci najważniejsi aktorzy na czele z absolutnie fatalną Maisie (Arya) i niewiele lepszą Clarke (Daenerys). Obie do “perfekcji” opanowały irytujący nawyk gry brwiami. Młoda Starkówna próbowała przekazać samą sobą trochę charyzmy, chłodu i w tym odcinku wychodziło jej to przekomicznie (scena, kiedy prezentuje swoje zdolności to niemała beczka śmiechu). Natomiast Clarke popadła już w schemat i nie prezentuje sobą niczego innego. Zadziwia fakt, że nie może dobrze wypaść nawet na tle wcielającej się w postać Sansy Sophie Turner.
Mały problem mam również z Haringtonem, czyli serialowym Jonem Snowem. To żaden wybitny aktor, ale zawsze lubiłem go oglądać — ta jego pocieszna, średnio rozgarnięta mina była nawet urocza, a kiedy przychodziło do starć, w gościu budziła się jakaś ukryta charyzma, która powodowała, że miałem ochotę wykuć sobie miecz i biec za nim w bój. Ostatnio musi jednak grać nieco bardziej subtelne sceny i absolutnie mu to nie wychodzi. Jego rozmowa z Dany to jedna z najbardziej wypranych z emocji scen w tym serialu.
Muzycznie ciągle jest bez szału. Djawadi na razie jest dość zachowawczy. Obstawiam, że ciężkie działa wytoczy w poniedziałek, jako że reżyser Miguel Sapochnik wiele scen opiera o muzykę. Oczywiście dostaliśmy piosenkę (oczywiste skojarzenia z „Powrotem króla”), Portman ma całkiem przyjemny głos i nie fałszuje; za pierwszym razem cała sekwencja ma świetny klimat, kiedy jednak już człowiek przesłucha pełną wersję Florence + The Machine, przestaje być tak różowo.
Kolejny odcinek, w którym naprawdę ciężko omawiać coś konkretnego. Wzorowa, rzemieślnicza robota przygotowująca nas do starcia. 3. odcinek powinien być już znacznie ciekawszy z technicznego punktu widzenia.