Witamy w swoistej kontynuacji artykułu o wadach poprzednich sezonów.
Wielu z Was zgodziło się z częścią moich uwag, niektórzy (słusznie) wskazywali również te jasne strony omawianych serii. I to właśnie im przyjrzymy się w tym tekście — zapraszam do lektury oraz uczestnictwa w dyskusji.
—
1. Jaimie Lannister
Każdy widz ma swojego ulubieńca, jak i bohatera, którego nienawidzi z całego serca. O oba „tytuły” wielu bohaterów walczyło (niektórzy nadal walczą!) od samego początku. Zbyt licznego grona fanów nie zebrał bez wątpienia Jaime Lannister, pozbawiony honoru Królobójca, drań, arogant, osoba obrzydliwa, nieczuła, zdająca się nie posiadać absolutnie żadnej pozytywnej cechy. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy obserwowałem stopniową, totalną metamorfozę bohatera.
W “Grze o tron” każdy bohater przeszedł pewną drogę. Długą, pełną niebezpieczeństw, niespodziewanych przeszkód, jak i szans. Gdybym miał jednak wskazać tę najbardziej zaskakującą, wiarygodną i fascynującą, byłaby to właśnie ta, jaką przebył Jaime. Brat Cersei przede wszystkim dorósł. Przestał być zarozumiałym, impulsywnym gówniarzem, który z dziką radością zamordował swojego władcę, bez żadnych skrupułów zaatakował królewskiego namiestnika, czy z drwiną wypisaną na twarzy romansował z własną siostrą. Lannister przeżył wiele, zrozumiał, że życie nie będzie go oszczędzać tylko dlatego, że jest synem wielkiego Tywina, zobaczył wiele zła i pojął, ile sam go wyrządził. Co jednak najważniejsze, przekonał się, że w Westeros są również ludzie dobrzy, uczciwi i honorowi, tacy jak Brienne, najważniejsza dla jego przemiany osoba. Ta nowa perspektywa, połączona z utratą wielu osób, na których zależało mu bardziej, niż byłby w stanie przyznać, pozwoliła mu surowiej spojrzeć na swoje życie oraz przede wszystkim na Cersei — dostrzegł jej zepsucie, szaleństwo. Nie zabiło to jego miłości, ale bezgraniczną lojalność już tak.
Zostawiliśmy Jaime’a w miejscu, w którym nigdy nie powinien się znaleźć — odrzucającego tytuły, godności i pozycje, odwracającego się plecami do ukochanej, zmierzającego w sam środek wojny, która na początku serialu nic by go nie obeszła. Wojny, na której nie ma chwały i zysku, a jedynie śmierć (którą Jaime wreszcie traktuje poważnie) i ludzie, którym zniszczył życie, wśród których ma szansę znaleźć oparcie w zaledwie dwóch osobach.
Tym samym Królobójca stał się bohaterem, któremu wiele osób, w tym ja, zaczęło faktycznie kibicować, a nawet żywić do niego sporo sympatii. W momencie, w którym serial powoli wypełnia totalna sztampa i scenariuszowe lenistwo, tak świetnie napisana i zmienna postać nie tylko błyszczy na tle reszty, ale i składa obietnice pewnych ciekawych rozwiązań w ostatnim sezonie lub przynajmniej odrobiny emocji.
—
2. Czy to telewizja, czy już kino?
Strona techniczna serialu od samego początku stała na zdecydowanie wyższym poziomie niż u konkurencji. Gdybyśmy jednak zestawili ze sobą 1. i 7. sezon, to dopiero wtedy zobaczylibyśmy, jak wielką drogę pokonali twórcy. Jasne, można mieć pewne zarzuty do wykonania niektórych rzeczy — choreografii walk czy projektów zamków w ostatnim sezonie. Nie wynikają jednak one z budżetowej biedy, o tej absolutnie nie ma mowy. „Grę o tron” można by puszczać regularnie w kinach i większość widzów nie zorientowałaby się, że to produkcja powstająca dla telewizji. Efekty są dopracowane, smoki nie rażą sztucznością nawet odrobinę, “zombie” nadal są fantastycznie ucharakteryzowane i również Inni mają ten swój niesamowity klimat — przez cały czas. Do tego dochodzą nakręcone z prawdziwym rozmachem i pomysłem sceny zbiorowe oraz rewelacyjne i lepsze z sezonu na sezon zdjęcia.
Oczywiście miałem pewne uwagi do niektórych realizacyjnych aspektów, ale nie powinniśmy jednak martwić się o nie w kontekście 8. sezonu. Reżyserami odcinków będą najlepsi twórcy, jacy pracowali przy serialu: David Nutter oraz Miguel Sapochnik; nieobecność tego drugiego była bardzo odczuwalna w ostatnim sezonie. Twórca Bitwy Bękartów odpowiadać będzie za największe starcie sezonu i jest to rewelacyjna wiadomość, Sapochnik bowiem nie przekłada efektowności i fajerwerków nad dobrą, brutalną realizacją walk oraz świetnym klimatem potyczek. To, w połączeniu z jego operatorem, Fabianem Wagnerem oraz wysokim budżetem powinno nam zapewnić jedno z najlepszych wizualnych doznań w historii telewizji. Oby!
—
3. Północ pamięta!
Nie ma co ukrywać, większość widzów od samego początku bardzo mocno sympatyzuje z rodem Starków. O liczbie nieszczęść i tragedii, jaka spotkała władców Północy, nie ma nawet co wspominać. Większość z nich nie żyje, a reszta przynajmniej parę razy w swoim życiu wolałaby dołączyć do reszty rodziny w spokojnych zaświatach (co jednemu nawet wyszło). Mimo to wreszcie twórcy wynagrodzili fanom lata smutków. Starkowie od 6. sezonu znowu są na szczycie, to oni rozdają ponownie karty. Jest w tym sporo kliszy i banału, ale to jeden z tych przypadków, kiedy doprawdy ciężko jest narzekać.
Rodzeństwo dorosło i znowu jest razem. Jedną z ciekawszych rzeczy w poprzedniej serii była możliwość uświadomienia sobie, jak bardzo poszczególni bohaterowie się zmienili, nawet jeśli nie jest to tak drastyczne jak u wspomnianego wyżej Jaime’a. Co więcej, w fajny sposób niektórzy młodzi Starkowie zaczęli przypominać swoich rodziców, stając się wręcz z wolna ich lustrzanymi odbiciami. Niektórzy natomiast poszli w kompletnie odwrotną stronę. Jon (traktujmy go jako Starka) to nadal młoda wersja Neda: dokładnie tak samo honorowy, dobry, charyzmatyczny, jak i naiwny oraz kompletnie nieprzystosowany do świata polityki. Sansa coraz bardziej przypomina matkę: to konspiratorka i przywódczyni, zdolna do dość kontrowersyjnych, indywidualnych decyzji. Oczywiście w jej przypadku wątek ten pisany jest dość… słabo, żeby nie powiedzieć tragicznie. Kiedy już jednak przebrniemy przez irracjonalne, wywołujące uśmiech politowania pomysły scenarzystów, to faktycznie te podobieństwa można dostrzec. Ba, Sansa jest nawet równie dużym utrapieniem dla reszty rodziny co lady Stark.
W zupełnie innym kierunku podążyli Bran i Arya. Nikogo to nie powinno dziwić, w końcu ich życie nie należało do banalnych. Tym samym oni już najmniej przypominają Starków. Arya wręcz jest uosobieniem cech, którymi Ned by gardził. Młodsza córka lorda Starka była oczywiście zawsze buntowniczką, myślę jednak, że nawet ona nie jest do końca zadowolona z tego, jak daleko znalazła się od rodziny. Co ciekawe, teraz łatwiej jest jej znaleźć wspólny język z siostrą. Bardzo ciekawi mnie jej relacja z Jonem — to może być jeden z mocniejszych punktów 8. sezonu, w końcu “Ned Junior” może mieć poważne problemy z zaakceptowaniem tego, kim stała się jego najukochańsza siostrzyczka. Pytanie brzmi również, czy Arya nadal będzie akceptować Jona takim, jakim jest.
Nie mówię, że wątki Starków są idealne, daleko im od tego, należą jednak do tej części fan-serwisowych elementów, które nie irytują, a satysfakcjonują mnie jako wieloletniego fana oraz wprowadzają ciekawe możliwości na przyszłość. A 8. sezon rozpaczliwie będzie potrzebował każdego dobrego wątku.
—
4. To ciągle świetna rozrywka!
Chciałbym, aby „Gra o tron” od początku do końca aspirowała do miana serialu wybitnego i pozbawionego błędów. Gdybym mógł, dałbym “Dedekom” jeszcze z cztery sezony, byle tylko ujrzeć ciekawszą, bardziej niekonwencjonalną i pomysłową historię, doskonałą w każdym aspekcie, powalającą technicznie z masą kolejnych wybitnych aktorów. Nie dostaniemy tego… ale czy to oznacza, że z automatu należy przestać czerpać przyjemność z serialu? Nic nie jest czarno-białe, każda wada niesie z sobą pewną zaletę. W przypadku “Gry o tron” — ten serial ciągle daje niesamowitą satysfakcję z oglądania, wiele rozrywki, przyjemne tempo i świat, który potrafi widza wciągnąć.
Złorzeczę na scenariuszowe wpadki i nieporadność showrunnerów, ale oglądając raz po raz zwiastun 8. sezonu nie potrafię wmówić sobie, że nie czekam. Mocno, na dodatek. Nawet jeśli wygląda to jak największa możliwa fabularna sztampa i fantasy nr 1000. Cała aktorska obsada ma w sobie pewien magnetyzm, który sprawia, że pomimo mocno różnych zdolności (i widocznego zmęczenia materiałem u niektórych) przyjemnie śledzi się losy ich postaci. Tych bohaterów również lubię, przez te lata zżyłem się z nimi tak jak tylko może widz z fikcyjnym charakterem. Nawet mimo tego, że wolałbym unikalne, kontrowersyjne, ale odważne zakończenie, to i tak nie zaprzeczę, że ucieszy mnie, jeśli niektórzy z tych bohaterów przeżyją. W szczególności mówię o tych totalnie trzecioplanowych — jak Szary Robak czy Tormund. Barwne, żywe tło, które jednak potrafiło podbić serca milionów fanów na całym świecie. Doprawdy ciesze się z możliwości zobaczenia ostatniego aktu ich historii.
Dochodzi fakt, że mamy tu fantasy. Bardzo klasyczne, czerpiące z motywów zapoczątkowanych przez samego Tolkiena. Nie ma tego wiele w obecnej popkulturze, gier po sukcesie „Wiedźmina 3” ubyło, z książkami jest różnie, filmów fantasy praktycznie się już nie robi, jak gdyby adaptacja prozy wspomnianego mistrza kompletnie wyczerpała temat. Seriale? Mamy „Grę o tron” i dopiero po niej nadejdzie fala nowych produkcji. Dlatego każdego zrealizowanego z rozmachem przedstawiciela tego gatunku powitam z otwartymi ramionami… bo po prostu fajnie jest od czasu do czasu opuścić nasz nudny i szary świat, aby zanurzyć się w nierealną, ale magiczną i pociągającą rzeczywistość marzeń i epickości. Nawet jeśli jest to irracjonalna i momentami strasznie wkurzająca rzeczywistość, której twórcy w którymś momencie zabrakło chęci.