Język valyriański znamy z całego cyklu Pieśni Lodu i Ognia. Co prawda, w samych książkach nie ma zbyt wielu określeń – ostatecznie, Martin nie jest Tolkienem – więc twórcy serialu chcąc, by to, co robią, wypadło wiarygodnie, zatrudnili do stworzenia języka Dawnej Valyrii językoznawcę Davida J. Petersona. Lingwista zadanie miał stosunkowo proste, z samej valyriańskiej mowy mieliśmy bowiem w książce dosłownie kilka słów (valar, morghulis, dohaeris, dracarys, valonqar) oraz kilkanaście imion, które same z siebie musiały pochodzić od jakichś składowych (Daenerys, Rhaegar, Viserys, Aerys, Aegon i wiele, wiele innych). Językoznawca wziął sobie do serca swoją pracę i w ten sposób możemy cieszyć się na ekranie mową Valyrian.
Peterson wykonał swoją pracę tak dobrze, że zaopatrzył Martina w kilka tłumaczeń z języka valyriańskiego, które to pojawią się w Wichrach zimy. Pisarzowi z kolei tak bardzo przypadła do gustu działalność tego językoznawcy, że zaczął nazywać go prawdziwym spadkobiercą Tolkiena.
Dracarys okazało się dla Petersona pewnym wyzwaniem. Ponieważ łacińskie słowo draco (smok) nie mogło wystąpić w Westeros, stworzył on z niego osobny leksem, toteż o ile dracarys oznacza smoczy ogień, samo słowo smok w języku valyriańskim stworzonym przez Petersona brzmi zaldrīzes. Zaldrīzes buzdari iksos daor, powiedziała Daenerys do Kraznysa, co w dosłownym tłumaczeniu oznaczać będzie: smok to nie niewolnik (co ciekawe, buzdari jako określenie niewolnika nie występuje w szlachetnej valyriańskiej mowie – to słowo z astaporskiej odmiany tego języka). Oczywiście, nawet Daenerys wypowiada pewne słowa inaczej, niż powinna, jednak w serialu wygląda na to, że jest jednym z najbardziej poprawnych jego użytkowników (obok Missandei, rzecz jasna).
Według Petersona, valyriańska mowa najlepiej wychodzi Jacobowi Andersonowi – Szaremu Robakowi, chociaż bardzo podoba mu się również intonacja Emilii Clarke.
Źródłem gramatyki valyriańskiej była dla językoznawcy łacina. Przyznam, że dostałam pewnego lingwistycznego zawrotu głowy, kiedy dotarłam do odmiany rzeczownika przez przypadki. Przez dłuższą chwilę nie mogłam zrozumieć, w jaki sposób jest to stworzone… żeby po chwili zorientować się, że ktoś próbuje mi po angielsku wytłumaczyć, jak działa mianownik, dopełniacz, celownik i tak dalej. Ot, wynajdowanie koła na nowo. Valyriańska odmiana przez przypadki nie tylko do złudzenia przypomina polską, ona zawiera nawet miejscownik, którego brak w łacinie. Oczywiście, pojawia się też dodatkowa odmiana – komitatyw – który odpowiada na pytanie „z kim? z czym?” (ale dosłownie, bowiem do „kim? czym?” mamy już narzędnik).
Naturalnie, mamy też kategorię rodzaju, jednak w przeciwieństwie do znanego nam podziału na męski, żeński i nijaki, tutaj dostajemy słoneczny (solarny), księżycowy (lunarny), ziemski i wodny. To wpasowuje się w narrację maestera Aemona o dość neutralnym płciowo języku valyriańskim. Aczkolwiek, jak wiadomo, wiele znaczeń gubi się w przekładzie. My tłumaczymy valar morghulis jako: wszyscy muszą umrzeć, gdzie w rzeczywistości powinno to brzmieć: ābrar morghulis. Valar oznacza wszystkich mężczyzn. Określenie na całość ludzkości tworzy się od słowa ābra… oznaczającego kobietę.
Valyriańskie pismo nie zostało jeszcze przez Petersona stworzone – ale jest on zdania, że mogło ono być czymś w rodzaju hieroglifów. Co prawda, w liście napisanym przez Talisę widzimy zwykły alfabet, ale tylko dlatego, że Peterson nie uznał za konieczne tworzenia całego pisma od nowa na potrzeby tej jednej korespondencji.
Sposób, w jaki językoznawca czasem tworzy mowę, momentami bywa zabawny. Belmon jest valyriańskim słowem na łańcuch i odniesieniem do Simona Belmonta z Castlevanii. Trēsy, czyli syn, jest uhonorowaniem nicka trzytysięcznego obserwującego Petersona na Twitterze. Kēli to imię kota naszego lingwisty, toteż w valyriańskim słowo to będzie oznaczać właśnie owo zwierzę.
Peterson odpowiadał również za stworzenie języka Dothraków – którzy, żyjąc w kulturze cokolwiek prymitywnej, nie tylko okradali inne cywilizacje z cennych przedmiotów, ale także z języka. Przykładowo, dothrackie słowo na książkę, zostało zapożyczone z valyriańskiego.
Oczywiście, lingwista nie omieszkał również nieco sobie zażartować. W sezonie trzecim, kiedy Daenerys podjeżdża pod Meereen, czempion tamtego miasta formułuje pod jej adresem szereg obelg, co, jak się później okazało, jest przekładem z Monty Pythona i Świętego Graala – twoja matka była chomikiem, a twój ojciec śmierdział skisłymi jagodami! Fani dość szybko się poznali na tym numerze.
Poznajmy teraz kilka przydatnych fraz po valyriańsku:
kessa – tak (słowo to w ogóle pochodzi od słowa issa, oznaczającego „być”)
daor – nie
rytsas – witaj
geros ilas – do widzenia (właściwie to coś w rodzaju „szerokiej drogi!”)
kostilus – proszę
kirimvose – dziękuję
rijnondi – gratulacje!
avy jorrāelan – kocham cię
Biarior Arlior Jēdari – Szczęśliwego Nowego Roku