Zapraszamy do lektury tłumaczenia rozdziału z "Wichrów zimy", którego bohaterką jest Arya Stark.
MERCY
Obudziła się, dysząc, nieświadoma ani swej tożsamości, ani miejsca pobytu.
W nozdrzach czuła ciężki zapach krwi… czy to pozostałość po jej śnie? Znów śniła o wilkach. Biegła ciemnym, sosnowym lasem u boku swojej watahy, która zwietrzyła zapach zwierzyny.
Słabe światło oświetliło szary i ponury pokój. Trzęsąc się, usiadła na łóżku i przejechała ręką po głowie. Szczecina ukłuła ją w rękę. Muszę się ogolić, zanim Izembaro mnie zobaczy. Mercy. Mam na imię Mercy i dzisiejszej nocy zostanę zgwałcona i zamordowana. Jej prawdziwe imię brzmiało Mercedene, ale nikt nigdy nie zwrócił się do niej inaczej niż Mercy (Mercy znaczy również „litość”, „łaska”, „miłosierdzie” – przyp. tłum.).
Poza snami. Wzięła oddech, by uspokoić wycie rozbrzmiewające w jej sercu, starając się przypomnieć sobie więcej ze swojego snu, którego znaczną część już zapomniała. Wiedziała jednak, że była tam krew, księżyc w pełni nad jej głową oraz drzewo obserwujące jej bieg.
Otworzyła okiennice, aby poranne słońce mogło ją obudzić. Jednakże za oknem małego pokoju Mercy nie było światła, a jedynie ściana zmiennej, szarej mgły. Powietrze było zimne — na szczęście — inaczej nie ruszyłaby się z łóżka przez cały dzień. Przespanie własnego gwałtu było czymś, co Mercy mogłaby zrobić.
Gęsia skórka pokryła jej nogi. Koc owinął się wokół niej niczym wąż. Rozwiązała go, rzuciła na drewnianą podłogę i nago podeszła do okna. Braavos ukryte było we mgle. Widziała zieloną wodę malutkiego kanału płynącego poniżej, brukowaną uliczkę biegnącą pod jej budynkiem, dwa łuki omszałego mostu… jednakże jego odległy koniec ukryty był w szarości, a z zabudowań po drugiej stornie kanału pozostało tylko kilka mętnych świateł. Usłyszała delikatny plusk, kiedy wężowa łódź pojawiła się pod środkowym łukiem mostu.
— Która godzina? — krzyknęła Mercy do poruszającego tyczką mężczyzny, który stał na podniesionym ogonie gada. Przewoźnik spojrzał w górę, szukając źródła głosu.
— Czwarta, według ryku Tytana. — Jego słowa odbiły się głucho od kłębiącej się zielonej wody oraz ścian niewidocznych budynków.
Jeszcze nie była spóźniona, jednak nie powinna się guzdrać. Mercy była pogodna i sumienna, jednakże rzadko punktualna. Dzisiaj to nie przystoi. Posłańca z Westeros oczekiwano tego wieczoru w „Bramie”, a Izembaro z pewnością nie był w nastroju, by wysłuchiwać jej wymówek, nawet tych przedstawionych ze słodkim uśmiechem.
Wczorajszej nocy, zanim zasnęła, napełniła miednicę wodą z kanału, wybierając tę słonawą zamiast mulistej, zielonej wody deszczowej, gotującej się w zbiorniku z tyłu. Maczając szorstką szmatkę, umyła się od stóp do głów; przeskakując z nogi na nogę, szorowała zrogowaciałe pięty. Potem odnalazła brzytwę. Izembaro twierdził, że na łysą głowę lepiej pasują peruki.
Ogoliła się, przywdziała krótkie spodnie, a przez głowę założyła bezkształtną, brązową sukienkę uszytą z wełny. Zakładając pończochy, zauważyła, że jednej z nich potrzebne jest cerowanie. Poprosiłaby o pomoc Snapper — jej własne umiejętności krawieckie były tak słabo rozwinięte, że garderobiana często się nad nią litowała.
Mogłabym również zabrać ładniejszą parę z garderoby. Jednakże ta opcja była ryzykowna. Izembaro nienawidził komediantów noszących jego kostiumy na ulicach. Poza Wendeyne. Possij troszkę fiuta Izembaro, a będziesz mogła nosić taki kostium, jakiego zapragniesz. Mercy nie była tak głupia. Daena ostrzegła ją.
— Dziewczyna, która schodzi na tę ścieżkę, kończy na „Statku”, gdzie każdy mężczyzna z wystarczająco grubą sakiewką wie, iż może mieć każdą z ładnych rzeczy, pojawiających się na scenie.
Jej buty były bryłami starej brązowej skóry upstrzonej plamami z soli, zniszczonymi po długim użytkowaniu. Za pas służył jej pomalowany na niebiesko konopny sznur. Przewiązała go wokół talii, zawiesiła nóż na prawym biodrze, a na lewym sakiewkę. Na samym końcu zarzuciła pelerynę na plecy. Była to prawdziwa peleryna komedianta — fioletowa wełna obszyta czerwonym jedwabiem, z trzema ukrytymi kieszeniami i kapturem, zapobiegającym zmoknięciu. W jednej z kryjówek okrycia schowała monety, w innej żelazny klucz, a w ostatniej ostrze. Prawdziwe, nie takie jak to do owoców na jej biodrze. Jednakże nie należało do Mercy — zresztą jak wszystkie skarby, które posiadała. Nóż do owoców był jej. Stworzono ją do jedzenia owoców, uśmiechania się i żartowania, ciężkiej pracy i wypełniania poleceń.
— Mercy, Mercy, Mercy — śpiewała, schodząc po drewnianych schodach na ulicę. Poręcz była pełna drzazg, schody strome, a sam budynek miał pięć pięter. Dzięki temu udało jej się wynająć pokój tak tanio. Temu i uśmiechowi Mercy. Może i była łysa i wychudzona, jednak miała piękny uśmiech i pewien wdzięk. Nawet Izembaro uważał, że była elegancka. W linii lotu ptaka nie była daleko od „Bramy”, jednak dla dziewczyny ze stopami zamiast skrzydeł droga była dłuższa. Braavos było skomplikowanym miastem. Uliczki były kręte, alejki były jeszcze bardziej kręte, a najbardziej kręty były kanały. Zazwyczaj wybierała dłuższą drogę z morzem przed sobą i niebem nad nią, prowadzącą przez Ulicę Łachmaniarza — drogę ciągnącą się wzdłuż Zewnętrznego Portu, skąd mogła wyraźnie zobaczyć Wielką Lagunę, Arsenał oraz stoki Tarczy Sellagoro usiane sosnami. Przechodząc przez doki, byłaby zaczepiana przez marynarzy, krzyczących do niej z osmolonego, ibbeńskiego statku wielorybniczego czy brzuchatej kogi z Westeros. Mercy nie zawsze rozumiała ich język, ale wiedziała, co mówią. Czasami odpowiadała im uśmiechem i informowała, że mogą znaleźć ją w „Bramie”, jeśli mają pieniądze.
Wybierając dłuższą drogę, musiałaby również przejść przez Most Oczu, ozdobiony wyrzeźbionymi w kamieniu twarzami. Ze szczytu przęsła mogła spojrzeć ponad łukami, co pozwalało jej zobaczyć całe miasto: zielone, miedziane kopuły Sali Prawdy, las masztów przy Fioletowym Porcie, wysokie wieże wielmożów, złoty piorun obracający się na iglicy na szczycie Pałacu Morskiego Lorda, a nawet odległe, wykonane z brązu ramiona Tytana, stojącego po drugiej stronie ciemnozielonych wód. Jednakże widziała to tylko, kiedy słońce oświetlało Braavos. Kiedy mgła była gęsta, widziała tylko szarość, a więc dzisiaj Mercy postanowiła udać się krótszą drogą, co korzystnie wpłynie na jej i tak już znoszone buty.
Mgła zdawała się rozstępować przed nią i zamykać ponownie, gdy tylko przeszła kawałek. Bruk pod jej stopami był mokry i śliski. Słyszała kota zawodzącego płaczliwym tonem. Braavos było miastem idealnym dla kotów, po którym wędrowały wszędzie — szczególnie nocą. Wszystkie koty wydają się być szare we mgle — pomyślała Mercy. We mgle wszyscy ludzie są zabójcami.
Nigdy nie widziała mgły gęstszej niż ta. Przewoźnicy wpływali swoimi wężowymi łódkami w inne, nie mogąc dostrzec nic poza słabymi światłami budynków po obydwu stronach kanału.
Mercy minęła się ze starym mężczyzną, trzymającym w ręce latarnie i pozazdrościła mu światła. Ulica była tak mroczna, że ledwie widziała, gdzie stąpa. W skromniejszej części miasta domy, sklepy oraz magazyny skupione były gęsto, opierając się o siebie niczym para pijanych kochanków, a górne piętra dzieliła odległość pozwalająca na przejście z jednego balkonu na drugi. Ulice poniżej były ciemnymi tunelami, gdzie dźwięk kroków odbijał się echem. Kanały były jeszcze bardziej niebezpieczne — większość domów po obydwóch stronach miała wygódki nad wodą. Izembaro uwielbiał wygłaszać przemówienie morskiego lorda z Melancholijnej córki kupca: „Tutaj, okrakiem nad kamiennymi ramionami braci, nadal stoi ostatni Tytan”, jednakże Mercy wolała scenę, w której gruby kupiec wypróżnia się na głowę morskiego lorda, kiedy ten w swej złoto-fioletowej barce przepływa dołem. Mówiło się, że takie rzeczy dzieją się tylko w Braavos i tylko w Braavos zarówno morski lord, jak i żeglarz wspólnie zareagowaliby śmiechem na taki widok.
„Brama” znajdowała się blisko krawędzi Zatopionego Miasta, pomiędzy Zewnętrznym i Fioletowym Portem. Spłonął tutaj stary magazyn, a sama ziemia co rok zanurzała się trochę bardziej, co powodowało zaniżenie jej ceny. Na zatopionych, kamiennych fundamentach magazynu Izembaro postawił swój przestronny teatr.
„Kopuła” i „Niebieska Latarnia” może i znajdowały się w modniejszych okolicach, jednakże, jak powtarzał swoim komediantom, tutaj pomiędzy przystaniami nigdy nie brakowało marynarzy i dziwek, którzy zapełnią widownię. „Statek” znajdował się blisko, nadal przyciągając tłumy do nabrzeża, do którego był przycumowany od dwudziestu lat i, jak mawiał Izembaro, „Brama” rozkwitnie również.
Czas pokazał, że miał rację. Scena „Bramy” przechyliła się, kiedy budynek trochę się zanurzył. Kostiumy komediantów podatne były na pleśń, a wodne węże zagnieździły się w zalanej piwnicy, jednak żadna z tych spraw nie miała dla nich znaczenia, tak długo, jak teatr był pełen.
Ostatni most, z liny i surowych desek, wydawał się rozpuszczać w nicości, ale to była tylko mgła. Mercy przekroczyła go szybko, słysząc dźwięk swoich obcasów, uderzających w drewno. Mgła otworzyła się przed nią niczym szara, obdarta kurtyna, odkrywając budynek teatru. Spod drzwi przenikało żółte światło, a ze środka dochodziły głosy. Przy wejściu Wielki Brusco napisał dużymi, czerwonymi literami Krwawy namiestnik na wcześniej zamalowanym tytule poprzedniego spektaklu. Dla tych, którzy nie potrafili czytać, malował pod spodem symbolizującą urząd namiestnika rękę, całą pokrytą we krwi. Mercy zatrzymała się i powiedziała:
— Ładna ręka.
— Trzymam kciuki. — Brusco musnął rysunek pędzlem. — Król Komediantów pytał o ciebie.
— Było ciemno, więc spałam i spałam. — Kiedy Izembaro po raz pierwszy określił siebie mianem Króla Komediantów, trupa nikczemnie delektowała się furią rywali z „Kopuły” i „Niebieskiej Latarni”. Niestety ostatnio Izembaro zaczął zbyt poważnie traktować ten samozwańczy tytuł.
— Teraz gra tylko królów — powiedział Marro, przewracając oczami — i jeśli w sztuce nie ma króla, nie wystawi jej.
W Krwawym namiestniku było dwóch królów, gruby i młody. Izembaro grał grubego. Nie była to zbyt wielka rola, jednakże zawierała ciekawą przemowę, gdy umierał oraz niesamowitą walkę z demonicznym dzikiem tuż przed. Sztukę napisał Phario Forel, znany z najbardziej krwawego pióra w Braavos.
Mercy znalazła trupę zebraną za sceną i wślizgnęła się miedzy Daenę i Snapper, stojące na tyłach, pełna nadziei, iż jej spóźnienie pozostanie niezauważone. Izembaro właśnie opowiadał wszystkim, że spodziewa się „Bramy” wypełnionej po brzegi, bez względu na mgłę.
— Król Westeros wysłał posła, by ten dzisiejszego wieczoru złożył hołd Królowi Komediantów — oświadczył zebranym. — Nie zawiedziemy naszego zaprzyjaźnionego monarchy.
— My? — spytała Snapper, która zajmowała się szyciem kostiumów dla komediantów. — Czy teraz jest dwóch Izembarów?
— Jest wystarczająco gruby, żeby liczyć go jako dwóch — wyszeptał Bobono. Każda trupa komediantów musiała mieć swojego karła. Ten był ich. Kiedy zobaczył Mercy, rzucił jej pożądliwe spojrzenie. — Oho — powiedział. — Oto i ona. Dziewczynka gotowa na gwałt? — Cmoknął ustami.
Snapper uderzyła go w głowę.
— Bądź cicho.
Król Komediantów zignorował to krótkie poruszenie. Nie przestawał mówić, powtarzając, jak nieskazitelni muszą dzisiaj być. Poza wysłannikiem z Westeros na widowni będą również klucznicy i najsławniejsze kurtyzany. Nie miał zamiaru pozwolić im opuścić „Bramy” ze złą opinią.
— Skończy się to źle dla każdego, kto mnie zawiedzie — obiecał, używając groźby wypowiedzianej przez księcia Garina w przeddzień bitwy w Gniewie władców smoków, pierwszej sztuce Phario Forela.
Kiedy Izembaro w końcu skończył mówić, pozostała niecała godzina do występu, a komedianci na przemian byli to rozgorączkowani, to zrozpaczeni. „Brama” rozbrzmiała dźwiękiem imienia Mercy.
— Mercy — błagała jej przyjaciółka Daena — lady Stork znów nadepnęła na skrawek swej sukni. Pomóż mi ją zaszyć.
— Mercy — zawołał Nieznajomy — przynieś ten cholerny klej, mój róg się poluzował.
— Mercy — zabuczał Izembaro Wspaniały we własnej osobie — co zrobiłaś z moją koroną, dziewucho? Nie mogę wystąpić bez niej. Skąd będą wiedzieli, że jestem królem?
— Mercy — pisnął karzeł Bobono — Mercy, coś jest nie tak z moimi sznurowadłami. Mój kutas cały czas wyskakuje.
Zabrawszy lepki klej, pośpieszyła do Nieznajomego i ponownie przykleiła jego lewy róg do czoła. Odnalazła koronę Izembara w wygódce, w której zawsze ją zostawiał i pomogła mu przyczepić ją do peruki, a potem pobiegła po igłę i nitkę, aby Snapper mogła przyszyć koronkowy skraj z powrotem do sukni ze złotogłowiu, którą królowa ubierze do ślubu.
Prawdą było, iż kutas Bobono cały czas wyskakiwał. Było to niezbędne do sceny gwałtu. Co za paskudna rzecz — pomyślała, klęcząc przed karłem i starając się to naprawić. Kutas miał stopę długości i był gruby niczym jej ramię. Musiał być wystarczająco duży, żeby widziała go publiczność z najwyższych balkonów. Niestety barwiarz nie popisał się swoją pracą ze skórą, która była w różowo-białe cętki, uwieńczoną bulwiastą główką w kolorze śliwki. Wepchnęła go z powrotem w spodnie Bobono, które zasznurowała.
— Mercy — zaśpiewał, podczas gdy dziewczyna wiązała ciasno. — Mercy, Mercy, przyjdź dzisiejszej nocy do mojego pokoju i uczyń ze mnie mężczyznę.
— Zrobię z ciebie eunucha, jeśli nie przestaniesz rozwiązywać spodni, żebym tylko pogrzebała przy twoim kroczu.
— Jesteśmy sobie przeznaczeni, Mercy — nalegał Bobono. — Spójrz, jesteśmy tego samego wzrostu.
— Tylko kiedy klęczę. Pamiętasz swój pierwszy wers? — Minęły ledwie dwa tygodnie, odkąd karzeł zaciął się na scenie i rozpoczął Udręki archonta przemówieniem grumkina z Pożądliwej żony kupca. Izembaro obdarłby go żywcem ze skóry, gdyby znów popełnił podobną gafę, a wszyscy wiedzą jak trudno znaleźć dobrego krasnala.
— Mercy, a co gramy? — spytał Bobono niewinnie.
Dokucza mi. Dzisiaj nie jest pijany, a samo przedstawienie zna doskonale.
— Wystawiamy Krwawego namiestnika, nową sztukę napisaną przez Pharia. Na cześć posła z Siedmiu Królestw.
— Coś mi świta. — Bobono zniżył głos, mówiąc teraz ze złowieszczą chrypą. — Zostałem oszukany przez boga o siedmiu twarzach — oznajmił. — Mojego szlachetnego pana ojca stworzył ze złota i takimi też uczynił moje rodzeństwo, brata i siostrę. Jednak ja zostałem poczęty z mroczniejszych rzeczy, kości, krwi oraz gliny splecionych w tę pokręconą postać, którą widzicie — z tymi słowami na ustach, położył rękę na jej piersi i zaczął szukać sutka. — Nie masz cycków. Jak mam zgwałcić dziewczynę bez cycków?
Palcem wskazującym i kciukiem złapała go za nos i przekręciła.
— Jeśli nie zabierzesz ode mnie swoich łap, stracisz nos.
— Au! — Karzeł zawył z bólu i puścił ją.
— Będę miała biust za rok lub dwa. — Mercy powstała, aby górować nad małym mężczyzną. — Ale tobie nos nigdy nie odrośnie. Pomyśl o tym, zanim znów będziesz chciał mnie pomacać.
Bobono potarł swój wrażliwy nos.
— Nie ma co się wstydzić, wkrótce cię zgwałcę.
— Dopiero w drugim akcie.
— Zawsze ściskam cycki Wendeyne, kiedy gwałcę ją w Udręce archonta — narzekał karzeł. — Ona to lubi i widownia też. Widownia musi być zadowolona.
To była jedna z „mądrości” Izembara, jak sam je nazywał. „Widownia musi być zadowolona”.
— Mogę się założyć, że zadowoliłabym widownię, odrywając kutasa karła, którym okładałabym go po głowie — odpowiedziała Mercy. — Tego jeszcze nie widzieli. — „Daj widowni coś, czego jeszcze nie widzieli” było kolejną mądrością Izembara, na co Bobono nie miał już riposty. — Skończyłam — oświadczyła Mercy. — Sprawdź, czy możesz utrzymać go w spodniach, póki nie będzie potrzebny.
Izembaro ponownie ją wezwał. Tym razem nie mógł znaleźć włóczni na dzika. Znalazła ją dla niego, pomogła Wielkiemu Brusco wdziać strój dzika, sprawdziła sztuczny sztylet — upewniając się, że nikt nie zamienił go na prawdziwy (kiedyś zamieniono ostrza w „Kopule”, a komediant zmarł). Nalała odrobinę wina dla Lady Stork, która lubiła się nim delektować przed każdą sztuką. Kiedy w końcu ustały wszystkie okrzyki „Mercy, Mercy, Mercy”, poświęciła chwilkę, aby spojrzeć na widownię.
Nigdy wcześniej nie była aż tak zapełniona, a ludzie już dobrze się bawili, opowiadając sobie żarty, przepychając się, jedząc i pijąc. Spostrzegła handlarza, sprzedającego ser na kawałki — odrywał je z okręgu palcami za każdym razem, kiedy znalazł kupca. Kobieta miała duży worek suszonych jabłek. Bukłaki wina przechodziły z rąk do rąk, niektóre dziewczyny sprzedawały pocałunki, a jeden z żeglarzy grał na piszczałkach. Mały mężczyzna o smutnych oczach, Quill, stał z tyłu. Przyszedł zobaczyć, co mógłby podkraść do jednej ze swoich sztuk. Cossomo Kuglarz również się pojawił, razem z Yną, jednooką dziwką ze „Szczęśliwego Portu”, uwieszoną u jego ramienia. Jednakże Mercy nie mogła ich znać, a oni nie mogli znać jej. Daena rozpoznała kilku stałych bywalców „Bramy” i pokazała ich jej — barwiarz Dellono o wynędzniałej twarzy i dłońmi w purpurowe cętki, wytwórca sosów Galeo w swoim tłustym, skórzanym fartuchu, wysoki Tomarro ze swoim oswojonym szczurem na ramieniu.
— Lepiej, żeby Galeo nie dostrzegł szczura Tomarro — ostrzegła Daena. — Z tego co słyszałam to jedyny rodzaj mięsa, który daje do swoich sosów. — Mercy stłumiła śmiech ręką.
Balkony również się zapełniały. Pierwsze i trzecie piętro były przeznaczone dla kupców, kapitanów i innych szacownych ludzi. Zbiry wolały od czwartego wzwyż, gdzie miejsca były najtańsze. Była tam prawdziwa feeria barw, z kolei na dole ponure odcienie wiodły prym. Drugi balkon podzielony był na małe, prywatne boksy, dzięki którym ci u władzy mogli zatopić się w luksusie i spokoju, bezpiecznie oddzieleni od pospólstwa siedzącego powyżej i poniżej. Mieli najlepszy widok na scenę oraz służących, którzy przynosili im jedzenie, wino, poduszki czy cokolwiek innego, co mogli sobie zażyczyć. Rzadko widywano ten balkon choć w połowie zapełniony. Zamożni, którzy znajdowali przyjemność w oglądaniu występów komediantów, częściej wybierali „Kopułę” bądź „Niebieską Latarnię”, których sztuki uznawane były za bardziej subtelne oraz poetyckie.
Dzisiaj było inaczej, bez wątpienia za sprawą posła z Westeros. W jednym boksie siedziało trzech potomków Otharysa, a każdemu towarzyszyła sławna kurtyzana. Prestayn, mężczyzna tak stary, iż nie spodziewano się po nim dotarcia do krzesła o własnych siłach, siedział samotnie. Torone i Pranelis, poza niewygodnym sojuszem, dzielili również lożę, a w Trzecim Mieczu przebywało pół tuzina przyjaciół.
— Naliczyłam pięciu kluczników — powiedziała Daena.
— Bessaro jest tak gruby, że możesz liczyć go za dwóch — odpowiedziała Mercy, chichocząc. Izembaro także miał się czym szczycić, jednakże w porównaniu do Bessaro był chudy jak tyczka. Klucznik był tak otyły, że potrzebował specjalnego siedzenia wielkości trzech normalnych.
— Oni wszyscy są tłuści, ci Reyaanie — powiedziała Daena. — Mają brzuchy wielkie niczym statki. Powinnaś zobaczyć ich ojca. Nawet ten przy nim wygląda szczupło. Raz wezwano go do Sali Prawdy, aby zagłosował, ale kiedy postawił nogę na swojej barce, ta zatonęła. — Chwyciła Mercy za łokieć. — Spójrz na lożę Morskiego Lorda. — Co prawda, nigdy nie odwiedził on „Bramy”, jednak to nie powstrzymało Izembara przed nazwaniem największej i najbogatszej jego imieniem. — To musi być poseł z Westeros. Widziałaś kiedyś kogoś tak starego w takim ubraniu? Zobacz, zabrał ze sobą Czarną Perłę!
Wątły wysłannik zaczynał już łysieć, a z jego podbródka wyrastał zabawny, siwy kosmyk włosów. Płaszcz miał uszyty ze złotego aksamitu, tak samo jak spodnie. Kubrak był tak jasnoniebieski, że prawie zaszklił oczy Mercy. Na piersi żółtą nicią wyszyto tarczę, a na niej dumnego, niebieskiego koguta, w kolorze lazurytu. Jeden z jego strażników pomógł mu usiąść, a dwóch kolejnych stanęło z tyłu boksu.
Towarzysząca mu kobieta nie mogła mieć nawet jednej trzeciej jego lat. Była tak urocza, iż zdawało się, że lampy świeciły jaśniej, kiedy je mijała. Miała na sobie mocno wydekoltowaną, jasnożółtą suknię z jedwabiu, mocno kontrastującą z jej śniadą cerą. Czarne włosy upięte miała pod złotą siatką, a zrobiony ze złota i gagatu naszyjnik ocierał się o jej pełne piersi. Kiedy ją obserwowały, pochyliła się do posła i szepnęła mu do ucha coś, co wywołało jego śmiech.
— Powinni mówić na nią Brązowa Perła — powiedziała Mercy do Daeny. — Jest brązowa, a nie czarna.
— Pierwsza Czarna Perła była czarna jak atrament — powiedziała Daena. — Była królową piratów, którą syn morskiego lorda spłodził z księżniczką z Wysp Letnich. Smoczy król Westeros wziął ją sobie za kochankę.
— Chciałabym zobaczyć smoka — powiedziała Mercy tęsknie. — Czemu poseł ma kurczaka na klatce piersiowej?
Daena zawyła.
— Mercy, czy ty nic nie wiesz? To jego herb. W Królestwach Zachodzącego Słońca wszyscy lordowie je mają. Niektórzy kwiaty, inni ryby, niedźwiedzie, łosie czy inne rzeczy. Zobacz, gwardziści posła noszą lwy.
Była to prawda. W boksie było czterech wielkich, groźnie wyglądających strażników w kolczugach oraz z ciężkimi westeroskimi mieczami przypiętymi do pasa. Karmazynowe płaszcze były obszyte złotymi spiralami, a na ramionach trzymały je złote lwy o czerwonych oczach, zrobionych z granatów. Kiedy Mercy spojrzała na ich twarze ukryte pod pozłacanymi hełmami w kształcie lwów, poczuła ucisk w żołądku. Bogowie podarowali mi prezent. Jej palce zacisnęły się silnie na ramieniu Daeny.
— Ten strażnik. Ten z tyłu, za Czarną Perłą.
— Co z nim? Znasz go?
— Nie. — Mercy urodziła i wychowała się w Braavos, skąd miałaby znać kogoś z Westeros? Zastanawiała się przez chwilę. — Chodzi o to… miło się na niego patrzy, nie uważasz? — Był przystojny na swój nieokrzesany sposób, ale jego oczy były surowe. Daena wzruszyła ramionami.
— Jest bardzo stary. Nie tak stary, jak pozostali, ale… ma z trzydziestkę. I jest z Westeros. To okropne dzikusy, Mercy. Lepiej trzymaj się od takich z daleka.
— Trzymać się z daleka? — Mercy zachichotała. Często to robiła, taka już była Mercy. — Nie, muszę się do niego zbliżyć. — Uścisnęła Daenę i powiedziała: — Jeśli Snapper będzie mnie szukała, powiedz jej, że poszłam znów poczytać swoją kwestię. — Miała ich tylko kilka i większość z nich brzmiała: „O nie, nie, nie”, „Nie dotykaj mnie, nie, nie” czy „Proszę, panie, nadal jestem dziewicą”. Był to jednak pierwszy raz, kiedy Izembaro przydzielił jej jakiekolwiek kwestie i nikogo nie powinno dziwić, że biedna Mercy chce je dobrze zapamiętać.
Posłaniec z Siedmiu Królestw zabrał ze sobą dwóch strażników do loży, by stali za nim i Czarną Perłą, ale pozostałą dwójkę ustawił przed drzwiami, aby upewnili się, by nikt mu nie przeszkadzał. Rozmawiali cicho w języku powszechnym Westeros, kiedy bezszelestnie wślizgnęła się za nich w przyciemnionym korytarzu. To nie był język, który Mercy znała.
— Na siedem piekieł, mokro tutaj — usłyszała narzekania strażnika. — Przemarzłem aż do szpiku kości. Gdzie są te przeklęte drzewa pomarańczowe? Zawsze słyszałem, że są drzewa pomarańczowe w Wolnych Miastach. Cytryny i limonki. Granaty. Ciepłe papryki, gorące noce, dziewczyny z nagimi brzuchami. Gdzie są dziewczyny z nagimi brzuchami, pytam się?
— Na południu w Lys, Myr i Starym Volantis — odpowiedział drugi gwardzista. Był szpakowatym, starszym mężczyzną z pokaźnym brzuchem. — Byłem raz w Lys z lordem Tywinem, kiedy był namiestnikiem Aerysa. Braavos jest na północ od Królewskiej Przystani. Nie umiesz odczytać cholernej mapy?
— Jak myślisz, ile tutaj będziemy?
— Dłużej, niż byś chciał — odpowiedział stary. — Jeśli wróci bez złota, królowa pozbawi go głowy. Poza tym widziałem jego żonę. W Casterly Rock są schody, po których boi się chodzić z obawy, że utknie. Jest aż tak gruba. Kto by chciał do takiej wracać, kiedy ma ze sobą swą pokrytą sadzą królową?
— Chyba nie ma co się łudzić, że się nią z nami podzieli po wszystkim? — zapytał przystojny strażnik z szerokim uśmiechem na ustach.
— Oszalałeś? Myślisz, że taki jak on zwróciłby na nas uwagę? Ten pieprzony drań nie pamięta nawet naszych imion. Może inaczej było za Clegane’a.
— Ser nie był rozmiłowany w występach komediantów i wytwornych dziwkach. Kiedy chciał jakiejś kobiety, to sobie ją brał i czasami pozwalał nam na to samo, kiedy już z nią skończył. Nie obraziłbym się za posmakowanie Czarnej Perły. Myślisz, że między nogami jest różowa?
Mercy chciała usłyszeć więcej, ale nie było na to czasu. Krwawy namiestnik miał się rozpocząć za chwilkę i Snapper z pewnością będzie potrzebowała jej do pomocy z kostiumami. Może i Izembaro był Królem Komediantów, jednak to Snapper budziła powszechny strach. Będzie miała wystarczająco dużo czasu dla swojego przystojnego gwardzisty po występie.
Krwawy namiestnik rozpoczął się na cmentarzu.
Kiedy karzeł wyłonił się niespodziewanie zza drewnianego nagrobka, tłum zaczął syczeć i przeklinać. Krokiem kaczki Bobono podszedł do brzegu sceny i spojrzał na nich z ukosa.
— Bóg o siedmiu twarzach oszukał mnie — zaczął, cedząc słowa. — Mojego szlachetnego pana ojca stworzył ze złota i takimi też uczynił moje rodzeństwo, brata i siostrę. Ja zostałem poczęty z mroczniejszych rzeczy, kości, krwi oraz gliny…
Do tego czasu Marro zdążył pojawić się za nim, wychudzony i okropny w długich, czarnych szatach Nieznajomego. Jego twarz również była czarna, z rogami w kolorze kości słoniowej sterczącymi z jego czoła, a zęby połyskiwały czerwienią krwi. Bobono nie mógł go widzieć, jednakże z balkonów, a także widowni można już było go dostrzec. „Brama” zamarła. Marro ruszył naprzód w ciszy.
To samo uczyniła Mercy. Wszystkie kostiumy były powieszone, a Snapper zajęta była pomaganiem Daenie z nałożeniem sukni do sceny na dworze, tak więc jej nieobecność nie powinna zostać zauważona. Cicha jak cień, ponownie przemknęła za kulisami do miejsca, w którym gwardziści stali przed wejściem do loży posłańca. Stojąc w przyciemnionej niszy, mogła dobrze przyjrzeć się jego twarzy. Robiła to dokładnie, nie mogła pozwolić sobie na popełnienie błędu. Jestem dla niego za młoda? — zastanawiała się. Zbyt płaska? Zbyt szczupła? Miała nadzieję, że nie jest typem mężczyzny gustującym w dużym biuście. Bobono miał rację co do jej piersi. Najlepiej by było, gdybym mogła go zabrać do siebie, tylko nasza dwójka. Ale czy on ze mną pójdzie?
— Myślisz, że to on? — powiedział ten ładny.
— Czyżby Inni pozbawili cię rozumu?
— Czemu nie? Przecież to karzeł, nie?
— Krasnal to niejedyny karzeł na świecie.
— Może i nie, ale pomyśl, wszyscy mówią, ze był sprytny, prawda? Może doszedł do wniosku, że jego siostra nigdy nie wpadnie na to, aby szukać go wśród komediantów, robiącego błazna z siebie samego. Więc robi właśnie to, grając jej na nosie.
— Ech, oszalałeś.
— Może pójdę za nim po występie. Przekonam się. — Gwardzista położył rękę na rękojeści miecza. — Jeśli mam rację, zostanę lordem, a jeśli jej nie mam to trudno. Przecież to tylko karzeł. — Zaśmiał się.
Na scenie Bobono targował się z Marro w roli złowieszczego Nieznajomego. Miał bardzo donośny głos jak na kogoś tak małego i teraz rozbrzmiewał on nawet wśród najwyższych krokwi.
— Daj mi kielich — powiedział Nieznajomemu. — Wypiję do dna. Jeśli smakować będzie złotem i krwią lwa, tym lepiej. Jeśli nie dane mi być bohaterem, to stanę się potworem i w miejsce miłości napełnię ich lękiem.
Ostatnie kwestie Mercy powiedziała wraz z nim, zaledwie poruszając ustami. To były lepsze kwestie niż jej i bardziej odpowiednie. Zechce mnie bądź nie — pomyślała — więc niech zacznie się przedstawienie. Odmówiła milczącą modlitwę do Boga o Wielu Twarzach, wysunęła ze swojej niszy i z wdziękiem podeszła do gwardzistów. Mercy, Mercy, Mercy.
— Szlachetni panowie — powiedziała — mówicie po braavosku? Proszę, powiedzcie, że tak.
Strażnicy spojrzeli na siebie.
— O co chodzi? — zapytał stary. — Kim ona jest?
— Komediantem — odrzekł ten ładny. Odgarnął swe jasne włosy ze skroni i uśmiechnął się do niej. — Przykro mi, kochanie. Nie mówimy w tym twoim bełkocie.
Niech to — pomyślała — mówią tylko w języku powszechnym. Niedobrze. Poddaj się albo kontynuuj. Nie mogła zrezygnować. Tak bardzo go pragnęła.
— Znam troszkę wasz język — skłamała Mercy ze swym najsłodszym uśmiechem. — Moja przyjaciółka powiedziała mi, że jesteście lordami z Westeros.
Stary wybuchnął śmiechem.
— Lordowie? Tak, to my.
Mercy nieśmiało spuściła wzrok.
— Izembaro rozkazał zadowolić lordów — wyszeptała. — Jeśli czegoś chcecie, czegokolwiek…
Gwardziści wymienili spojrzenia. Potem ten przystojny wyciągnął rękę i dotknął jej biustu.
— Czegokolwiek?
— Jesteś odrażający — rzekł starszy mężczyzna.
— Dlaczego? Jeśli ten Izembaro chce być gościnny, nieuprzejmie byłoby odmówić. — Przez materiał sukni ścisnął jej sutek, zupełnie jak karzeł, kiedy naprawiała jego kutasa. — Komediantki są prawie tak dobre jak kurwy.
— Być może, ale ta to jeszcze dziecko.
— Nie jestem — skłamała Mercy. — Już zakwitłam i jestem dziewicą.
— Już niedługo — powiedział urodziwy. — Jestem lord Rafford, słodyczko i wiem, czego chcę. Zadrzyj spódnicę i oprzyj się o ścianę.
— Nie tutaj. — Mercy odepchnęła jego ręce. — Nie tutaj, gdzie grają sztukę. Mogę krzyczeć, a to zezłościłoby Izembara.
— Więc gdzie?
— Znam jedno takie miejsce.
Starszy strażnik patrzył z nachmurzoną miną.
— Myślisz, że możesz tak po prostu zniknąć? Co, jeśli jego rycerskość będzie cię szukał?
— Po co miałby to robić? Ogląda występ. No i ma swoją dziwkę, czemu ja nie mogę mieć swojej? To nie zajmie długo.
Nie — pomyślała — nie zajmie. Mercy wzięła go za rękę, zaprowadziła za kulisy i sprowadziła po schodach, wprost na zamgloną ulicę.
— Mógłbyś być komediantem, gdybyś zechciał — powiedziała, kiedy docisnął ją do ściany teatru.
— Ja? — parsknął. — Nie, dziewczyno. Całe to cholerne gadanie, nie zapamiętałbym połowy z tego.
— Na początku jest to trudne — przyznała — ale z czasem staje się łatwiejsze. Mogłabym cię nauczyć.
Złapał ją za nadgarstek.
— Ja będę nauczycielem. Czas na pierwszą lekcję. — Przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował w usta, wpychając swój język w jej usta. Był mokry i śliski, zupełnie jak węgorz. Mercy polizała go swoim własnym i wyrwała się z uścisku pozbawiona tchu.
— Nie tutaj. Ktoś może nas zobaczyć. Mój pokój nie jest daleko, ale spiesz się. Muszę wrócić przed drugim aktem, inaczej przegapię swój gwałt.
— O to się nie bój, dziewczyno — uśmiechnął się szeroko, pozwalając jej ciągnąć go za sobą. Ramię w ramię spieszyli we mgle przez mosty, alejki i wszystkie pięć pięter po rozpadających się drewnianych schodach. Gwardzista dostał zadyszki, nim przekroczyli próg jej malutkiego pokoju. Mercy zapaliła łojową świecę i zatańczyła wokół niego, chichocząc.
— O nie, teraz jesteś zmęczony. Zapomniałam, jaki jesteś stary, mój panie. Chcesz uciąć sobie drzemkę? Połóż się i zamknij oczy, a ja wrócę jak tylko karzeł mnie zgwałci.
— Nigdzie nie idziesz. — Przyciągnął ją do siebie gwałtownie. — Zdejmij te łachmany, a pokażę ci, jaki jestem stary, dziewczyno.
— Mercy — powiedziała. — Mam na imię Mercy. Potrafisz je wymówić?
— Mercy — powiedział. — Mam na imię Raff.
— Wiem. — Wsunęła swoją rękę pomiędzy jego nogi i poczuła jego twardą męskość przez wełniane spodnie.
— Sznurówki — pospieszył ją. — Bądź słodką dziewczynką i rozwiąż je. — Zamiast tego przesunęła palcem wzdłuż wewnętrznej strony jego uda. Chrząknął. — Cholera, bądź ostrożna, ty…
Mercy westchnęła i odsunęła się od niego, z twarzą wyrażającą przerażenie i zaskoczenie.
— Krwawisz.
— Co… — Spojrzał na swoje krocze. — Bogowie miejcie litość. Co mi zrobiłaś, ty mała cipo? — Czerwona plama rozszerzała się na jego udzie, mocząc ciężką tkaninę.
— Nic — pisnęła Mercy. — Ja nigdy… o nie, ile krwi. Przestań, przestań, boję się!
Potrząsnął głową z nieprzytomnym wyrazem twarzy. Przycisnął dłoń do swojego uda, krew przeciekła przez palce. Płynęła po nodze, prosto do buta. Teraz nie wygląda już tak przystojnie — pomyślała. Jest blady i przerażony.
— Ręcznik — wydyszał. — Przynieś mi ręcznik, szmatę i uciskaj ranę. Bogowie. Słabo mi. — Jego noga była przemoczona do suchej nitki od uda w dół. Kiedy spróbował przenieść na nią ciężar ciała, jego kolano wygięło się, a on upadł. — Pomóż mi — błagał, gdy krok jego spodni zmieniał barwę na czerwoną. — Matko, miej litość, dziewczyno. Uzdrowiciel… biegnij znaleźć uzdrowiciela, prędko.
— Jest jeden przy kanale, ale nie przyjdzie. Musisz iść do niego. Możesz chodzić?
— Chodzić? — Jego palce były śliskie od krwi. — Jesteś ślepa, dziewczyno? Krwawię jak zarzynana świnia. Nie mogę iść.
— W takim wypadku nie wiem, jak tam dotrzesz — odpowiedziała.
— Będziesz musiała mnie zanieść.
Widzisz? — pomyślała Mercy. Znasz swoją kwestię, a ja znam swoją.
— Tak ci się zdaje? — zapytała Arya słodko.
Raff Słodyczek gwałtownie podniósł wzrok, kiedy długie, wąskie ostrze wysunęło się z jej rękawa. Wbiła je w jego gardło pod brodą, przekręciła i wyrwała bokiem jednym płynnym cięciem. Polał się krwawy deszcz, a światło w jego oczach zgasło.
— Valar morghulis — wyszeptała Arya, ale Raff był już martwy i nie mógł jej usłyszeć. Pociągnęła nosem. Powinnam pomóc mu zejść po schodach, zanim go zabiłam. Teraz będę musiała go ciągnąć całą tę drogę do kanałów i go wrzucić. Węgorze zajmą się resztą.
— Mercy, Mercy, Mercy — zaśpiewała smutno. Była głupiutką, roztrzepaną dziewczyną, ale miała dobre serce. Będzie za nią tęskniła, tak jak za Daeną, Snapper i całą resztą, nawet Izembaro i Bobono. Cała ta sprawa ściągnie kłopoty na morskiego lorda i wysłannika z kurczakiem na piersi, nie miała co do tego wątpliwości.
Jednakże tym będzie martwiła się później. Teraz nie było na to czasu. Muszę się spieszyć. Mercy nadal ma do powiedzenia swoją pierwszą, a zarazem ostatnią kwestię i gdyby spóźniła się na swój własny gwałt, Izembaro zażądałby jej pięknej, puściutkiej główki.
Tłumaczenie: Martyna Różycka
Autor obrazu: Magali Villeneuve
Udostępniamy tekst wyłącznie jako tłumaczenie dla fanów, które zostanie zdjęte ze strony z chwilą ukazania się oficjalnego przekładu. Autorem rozdziału jest George R. R. Martin.