Dziękujemy za wszystkie nadesłane prace. Nie było ich mało i po zaciętej dyskusji udało nam się wyłonić zwycięską trójkę! Nagrody ufundowane przez księgarnię Tania Książka wygrywają:
I miejsce – Justyna Kwiatkowska
II miejsce – Daniel Archetka
III miejsce – Aleksander Jerzy Domański
Przypominamy, że wiele książek fantasy czeka na Was na stronie księgarni, wystarczy kliknąć w poniższy obrazek!
Praca Justyny Kwiatkowskiej:
Odcinek otwiera scena w Bliźniakach, a widzowi niemal od razu zostaje pokazany „Walder Frey”. Ujrzawszy odgrywaną przez Davida Bradleya postać, natychmiast zrozumiałam, co się święci. „To Arya!”, myślałam. Wiedziałam już, co młodsza córka Neda Starka zamierza zrobić, ale mimo to wyczekiwałam tego momentu. Chyba każdy, widząc wino, którego „Walder” nie śmiał wypić, i którego wypicia zabronił żonie, zrozumiał, że jest ono zatrute. Ale mimo to ja cierpliwie nasłuchiwałam, co powie „stary Frey”, co usłyszą Freyowie w ostatnich chwilach swojego życia. I szczerze? Nie zawiodłam się. Arya w scenie tej wypomina Freyom Krwawe Gody – zabili wówczas swoich gości, ludzi, których zaprosili do swojego domu. Wypowiada słowa, z którymi chyba ta scena będzie kojarzona: „Jeśli przeżyje choćby jeden wilk, owce nigdy nie będą bezpieczne”. Krewniacy Waldera Freya umierają z przeświadczeniem, że ich lord oszalał – nie znają prawdziwej tożsamości osoby, która to wszystko zorganizowała. Potomkowie starego mężczyzny dopiero w ostatnich chwilach dostrzegają, że to była pułapka – ale kto na ich miejscu w ogóle by na to wpadł? Arya dość przekonująco odgrywa rolę. Kolejne warte uwagi słowa wypowiada już po śmierci swych ofiar – po zdjęciu twarzy Freya, przemawia ona do kobiet, mówiąc, że Północ pamięta, a dla rodu Freyów nadeszła zima. Słuchając tego, co ze stoickim spokojem mówi młoda Starkówna, byłam zachwycona. Nie do końca rozumiem jeszcze, jak działa magia Ludzi bez Twarzy – zdaje się, że zakładając cudzą twarz, zyskują oni jego aparycję, budowę ciała, głos… Tak właśnie jest tu z Aryą. Tak czy siak, muszę przyznać, że dziewczyna rozwiązuje kwestię Freyów niemal po mistrzowsku. Odgrywany przy scenie soundtrack chyba w mojej głowie będzie już zaszufladkowany jako „muzyka Aryi do zabijania”.
Następne, co pojawia się na ekranie to zawierucha. Poruszające się figury są z początku niemal niedostrzegalne, ale potem przybliżają się i widz obserwować może pochód zmarłych, wśród których znajdują się nawet olbrzymy. Zobaczywszy kilka ogromnych sylwetek, zrozumiałam, że walczący z umarlakami nie będą mieli tak łatwo… Okazuje się, że scenę tę widzimy dzięki Branowi. Wraz z Meerą dotarł już do Muru, a teraz na jego spotkanie wychodzi Lord Dowódca z kilkoma braćmi. Pytanie Edda, czy przybysze są dzikimi, uważam za bezsensowne. Chyba tym, co się liczy, jest to, że są żywymi ludźmi, a nie lodowymi upiorami, prawda? To, czy należą do wolnych ludzi nie ma w tej chwili znaczenia. Po tym, jak Bran przypomina Cierpiętnikowi armię nieumarłych, a więc to, co się naprawdę liczy, Lord Dowódca decyduje się przepuścić wędrowców przez Mur. No, wreszcie.
Nieco dalej na południe, ale nadal na Północy, trwa narada, podczas której Jon Snow wraz z przywódcami dyskutuje nad tym, jak pokonać nadchodzących białych wędrowców. Podkreśla on wagę smoczego szkła, którego, moim zdaniem spektakularne, działanie zaobserwować można było podczas „walki” Sama z jednym z Innych. Prośba Króla Północy, aby w walce trenowane były także dziewczęta spotyka się z niechęcią lorda Glovera, natychmiast jednak ów mężczyzna zostaje postawiony do pionu przez wspaniałą lady Mormont. Mała Niedźwiedzica kolejny raz pokazuje pazur! Na mojej twarzy ta scena wywołała uśmiech. Tym, co chyba jednak najbardziej zapadło mi w pamięć z narady jest cyniczna wypowiedź Tormunda: „Teraz to my [dzicy] jesteśmy Nocną Strażą”. Od tylu lat wolni ludzie walczyli z czarnymi braćmi, a teraz przejmą ich rolę. Niezła ironia. Tym samym zostaje poruszona kwestia fortec położonych najbardziej na północ, do których należą twierdze Umberów i Karstarków, walczących w Bitwie Bękartów po stronie Ramsaya. Kiedy Sansa się odzywa, w tej samej chwili zaczyna grać symfonię na moich nerwach. Stawia Jona w trudnej sytuacji, podważając jego autorytet, co tylko cieszy czającego się w cieniach Baelisha. „Dziewczyno, opamiętaj się!”, chciałoby się krzyknąć, i określam to eufemistycznie. Lord Snow rozwiązuje sprawę Umberów i Karstarków moim zdaniem mądrze – prosi aktualne głowy rodzin, Alys Karstark i Neda Umbera o odnowienie przysięgi wierności. Widać, że rozwiązanie zaproponowane przez Króla jest przez lordów Północy aprobowane, gdyż wydają okrzyk radości. Mnie ten patetyczny, wzniosły moment bardzo się spodobał. Po naradzie Sansa dyskutuje z Jonem, mówiąc, że powinien jej słuchać – osobiście uważam, że bardziej niż zdanie uczennicy Littlefingera, która czasem zdaje się nie do końca wiedzieć, czego chce, Snow powinien cenić zdanie chociażby Davosa, który w tym odcinku, czego żałuję, się nie odezwał. Schodzącą na niebezpieczne tory dyskusję na szczęście przerywa kruk – okazuje się, że Królowa Cersei żąda złożenia hołdu. Dyskusja rodzeństwa schodzi na inne tory. Można odetchnąć z ulgą – jak na razie Sansa i Jon się nie poróżnili, więc Littlefinger nie ma jak tego wykorzystać. Podkreślam, na razie. To nadal pierwszy odcinek.
O wilku (lwie? lwicy?) mowa – Cersei Lannister stąpa w Czerwonej Twierdzy po namalowanej mapie Westeros. Kiedy przybywa Jaime, rodzeństwo rozpoczyna dyskusję. Cersei wypomina Jaimemu uwolnienie Tyriona i w swoim stylu opisuje wrogów, których ma niemal wszędzie – sojuszników z kolei nie ma nigdzie, bo Freyów Arya sprytnie otruła – wiadomość o incydencie w Bliźniakach dotarła już do stolicy. Mam wrażenie, że Jaime powoli zaczyna wreszcie dostrzegać szaleństwo siostry, a przynajmniej mam taką nadzieję. Chce stworzyć ona dynastię tylko dla nich, a syna, który popełnił samobójstwo, oskarża o porzucenie jej. Człowieku o złotej dłoni, otrząśnij się! Nie widzisz, że twojej siostrze odbija? Cersei o nadchodzącej ze smoczą królową walce myśli optymistycznie – znalazła lepszych sojuszników. Lepszym sojusznikiem okazuje się Euron Greyjoy o aparycji upadłej gwiazdy rocka, który pragnie najpiękniejszej kobiety na świecie jako żony – szybko zmienia swoje preferencje, gdyż do niedawna tą kobietą miała być Daenerys. Rzuciwszy kilka kąśliwych uwag (cóż, te o zabijaniu brata i dwóch dłoniach były niezłe, zagina Jaimego), prosi Cersei o rękę, a po odrzuceniu obiecuje podarunek, który może zmienić zdanie Lwicy. Zastanawiam się, co to będzie. A może raczej – kto? Podejrzewam, że ktoś, kto ją zdradził. Cóż, sporo potencjalnych ofiar. Euron odpływa więc wraz ze swoją szybko zbudowaną flotą, na którą składa się tysiąc statków stworzonych z drewna, które chyba musiał wyczarować – na Żelaznych Wyspach zbyt wiele drzew nie było, by tyle okrętów zbudować. Ale cóż, nie mnie kwestionować logikę Westeros… Za malutki plusik tej sceny na sali tronowej uważam Górę, który moim zdaniem wygląda kozacko.
W Starym Mieście, w Cytadeli, zdawać by się mogło westeroskim Hogwarcie, swoje perypetie przeżywa Sam. Cieszę się, że nie jadłam podczas seansu, bo twórcy pokazali rutynę Tarly’ego dość… nieprzyjemnie. Naprawdę, cały ten miks fekalia-skrobanie nocników-nalewanie jedzenia dałoby się pokazać krócej, a i tak oddałoby się sens tego, że Sam ma po prostu robotę do d… Niczym w Hogwarcie, i w bibliotece Cytadeli znajduje się Dział Ksiąg Zakazanych, do którego oczywiście bohater musi się dostać, by posiąść potrzebną wiedzę. Skąd ja to znam? Podczas sekcji zwłok jednego z już byłych mieszkańców Cytadeli, Sam rozmawia z arcymaestrem (w którego wcielił się Jim Broadben; jestem zachwycona tą sceną chyba dlatego, że cenię tego aktora), który choć wierzy, że Sam widział Innych, zdaje się to lekceważyć, twierdząc, że koniec, którego ludzie tyle razy się spodziewali, nie nadchodził. Żeby się pan, panie Ebrose, nie zdziwił. Żałuję, że nie dowiedziałam się, ile ważyło tamte serce… No ale, wracając do wątku głównego – Sam, nie uzyskawszy zgody na wstęp do tajemnych ksiąg decyduje się na kradzież klucza. Co z Ciebie wyrosło, Tarly?
Wracamy na Północ, gdzie ikoniczny duet, Brienne i Podrick, walczy na miecze – pani rycerz trenuje swojego giermka, a spuszczanego łomotu Payne’owi zazdrości Tormund. Ekspresja Zabójcy Olbrzyma jest wspaniała – uwielbiam patrzeć na te jego anonse i na zakłopotanie Brienne nimi wywoływane. Still better love story than Twilight. Tymczasem Baelish wreszcie wychodzi z cienia i zagaduje Sansę, ta jednak odpiera go i naprawdę nieźle gasi – ma świadomość tego, kim Petyr jest, ale obawiam się, że jedna kłótnia Starków i to wszystko pójdzie na nic, a Littlefinger zmanipuluje rudowłosą…
Druga z córek Neda podróżuje zaś po Dorzeczu. Usłyszawszy znaną czytelnikom sagi GRRM pieśń, zwalnia. Okazuje się, że utwór o złotych dłoniach śpiewali lannisterscy żołnierze, z których jeden gościnnie został odegrany przez Eda Sheerana; jego obecność mi naprawdę nie przeszkadzała w tym epizodzie – zaśpiewał nieźle, ale haters gonna hate, jak to mówią. Mówi on, że ta piosenka jest nowa, ale biorąc pod uwagę, że opowiada, przynajmniej według książkowego założenia, o Tyrionie i Shae, to opisuje wydarzenia sprzed czasu, który można już wyrażać nie w miesiącach, a latach. Dość długo szukano tutaj inspiracji, żeby napisać piosenkę o zamierzchłych wydarzeniach… No ale, nie wgłębiając się w dygresje: Arya wzbrania się przed gościną żołnierzy, ulega jednak i przysiada się, rzucając oczywiście okiem na ich broń. Z pewnością rozmyśla o zabiciu lannisterskich wojowników, ale kiedy jeden z nich mówi, że po prostu nauczono go bycia miłym dla nieznajomych, jakby to współcześnie powiedzieć, bo karma wróci, Starkówna decyduje się przyjąć jedzenie, a więc korzysta z prawa gościnności. Nie sądzę, by dziewczyna zabiła więc swoich gospodarzy – byłaby to niezwykła hipokryzja z jej strony, szczególnie, że za złamanie owego prawa zabiła Freyów. Arya wysłuchuje historii żołnierzy, i zdaje się, że zaczyna rozumieć, że świat nie jest czarno-biały, ale ma naprawdę sporo odcieni szarości. Żołnierze opowiadają o swoich rodzinach, o tym, że nie chcą walczyć, a chcą powrócić do rodzin – a ekspresja twarzy Aryi mówi, że te słowa jakoś na nią działają. Nie mówię, że to źle, bo lubię Aryę, i nie chciałabym, aby stała się bezuczuciową maszyną do zabijania, ale z drugiej strony jedna rozmowa z nieznanymi ludźmi i od razu wraca na dobrą drogę? Tym, co mi się w tej scenie spodobało, były słowa, że „synowie walczą w cudzych wojnach”. Być może Arya zrozumie, że tak mogło być w przypadku Freyów? Że może w Bliźniakach zabiła chociaż jednego, ale jednak, Freya, który w Krwawych Godach nie chciał brać udziału? Ukarała synów za winy ojców, co kontrastuje z tym, co pokazał Jon, wybaczając Karstarkom i Umberom. Wszyscy, którzy byli odpowiedzialni za Krwawe Gody jako „główni organizatorzy” już umarli. Czy jej zemsta na pozostałych była potrzebna? Naprawdę, po tej scenie nadeszły mnie takie rozkminy… Rozmowa dziewczyny z żołnierzami Lannisterów była taka spokojna, pokojowa… Pokazała, że to też są ludzie. I może, nie twierdzę, że zmieniła Aryę, ale choć trochę, odrobinę, na nią podziałała? Tak czy siak, jestem ciekawa, czy Starkówna zrobi to, co powiedziała, że zamierza zrobić – czyli czy zabije Królową.
Nadal w Dorzeczu, ale bardziej na północ, Bractwo bez Chorągwi wraz z rzucającym swoje kąśliwe uwagi Ogarem decyduje się zatrzymać na noc w napotkanej, zdaje się opuszczonej, chacie. Clegane wzbrania się przed wejściem do budynku – poznaje go. To tu kilkanaście miesięcy wcześniej z Aryą Stark skorzystał z gościny wieśniaka i jego córki Sally, a potem okradł ich, twierdząc, że nie przetrwają zimy. I nie przetrwali, za jego zasługą zresztą. Ojciec zabił siebie i córkę. Ogar podchodzi cynicznie do tego, co mówią Thoros i Dondarrion o boskiej woli i sprawiedliwości, rzucając prześwietną uwagę, że musiał wylądować z wyznawcami ognia (prawie parsknęłam, serio), ale ci tę kąśliwość ignorują, i chcą ,by spojrzał w płomienie. Czerwony kapłan nie musi przekonywać zbyt długo Ogara, aby to zrobił – moim zdaniem to nierealne, aby koleś, który boi się ognia, po namowach ludzi, których nie nienawidzi, ale i nie lubi, zbliżył się do ognia właśnie. I ujrzał w nim wizje. A na te wizje składają się twierdza, która wydaje mi się Wschodnią Strażnicą, gdzie Jon ma zamiar wysłać dzikich, góra (a może Góra? Cleganebowl, błagam!) i wędrujący umarli. Zdaje się, że wiadomo, gdzie uderzy armia Nocnego Króla. No ale, nadal sceptycznie podchodzę do tego, że Clegane tak łatwo dał się przekonać i od razu, nie wierząc, ujrzał wizje zesłane przez R’hllora. Może to podziałało na Clegane’a tak, że w nocy wyszedł, by pochować Sally i jej ojca (kolejna teoria o grabarzu z Cichej Wyspy potwierdzona? no ja mam nadzieję), w czym pomógł mu Thoros. Dość łatwo im to kopanie i zakopywanie szło – myślałam, że ziemia, która pewnie była zmarznięta, tak bezproblemowo dała się rozkopywać, ale może się nie znam. Clegane chce odmówić modlitwę – dziwne, myślałam, że przez, nie wiem, kilka miesięcy podróży z septonem Rayem czegoś się nauczył, ale on chyba dopiero teraz zaczyna duchową przemianę…
Z powrotem w Starym Mieście Sam przegląda zabrane z biblioteki książki i natrafia na wzmiankę o tym, że na Smoczej Skale jest złoże obsydianu. Decyduje się natychmiast wysłać kruka z informacją o tym Jonowi – pewnie to będzie podstawą do sojuszu, a chociażby spotkania, Snowa z Daenerys. Następnego dnia w Cytadeli, podczas swojej jakże przyjemnej pracy (na szczęście tym razem nie jest to związane z fekaliami, uch), Sam widzi Joraha Mormonta, a raczej jego rękę. A więc to tu podziewa się Niedźwiedź! Cóż, nie wiem, czy ta izolacja jakoś pomoże mu w wyleczeniu szarej łuszczycy, na tę chwilę siedzi tylko w zamkniętym pomieszczeniu i zamienia się w kamiennego giganta. Pyta on, czy Smocza Królowa przybyła, na co Sam odpowiada negująco.
Niedługo jednak Tarly będzie musiał zaktualizować przekazane Mormontowi informacje – Targaryenka dotarła do Smoczej Skały. Zamek jest nieobsadzony, genialne taktyczne posunięcie ze strony Lannisterów, nie ma co… W akompaniamencie genialnego soundtracku Daenerys powraca na ziemię swoich przodków. Smoki latające wokół wyspy wyglądają wspaniale, nic, tylko robić screenshota i ustawiać na tapetę. Osobiście myślałam, że zobaczę gdzieś Melisandre – w trailerze było widać, że obserwuje wchodzących do zamku, ale obyło się bez Czerwonej Wiedźmy. Daenerys symbolicznie odzyskuje swój dom, zrywając chorągiew Stannisa, i w niemal sakralnej ciszy przechodzi przez salę tronową. Nie zatrzymuje się jednak na długo i rusza do Malowanego Stołu, uważnie go obserwując. „Zaczynamy?”, pyta.
Och, tak, Dany, zaczynamy! Rozpoczęcie siódmego sezonu było świetne, choć zawierało kilka niedociągnięć wspomnianych przeze mnie przy odpowiednich scenach. Żałuję, że świetnego soundtracka było stosunkowo niewiele, ale był on świetnej jakości. Pieśń o złotych dłoniach – wspaniała. Cieszę się, ale przez łzy, że odcinek nie zawierał zapychaczy – może trochę, ale łączyły się ze wszystkim w całość, i ja uważam, że scena z lannisterskimi żołnierzami była potrzebna, choć niektórzy właśnie za zapychacz uznać ją mogą. Wiem jednak, że to przedstawienie niemal wyłącznie ważnych wydarzeń wiąże się to z tym, że do końca serialu zostało kilkanaście odcinków… Po tytule spodziewałam się więcej Daenerys, ale być może chodziło nie tylko o Smoczą Skałę, jako miejsce wydarzeń, ale miejsce, gdzie znajduje się obsydian potrzebny Jonowi, a więc coś, co łączy dwa wątki tego odcinka? No cóż, tak czy siak, podsumowując, odcinkiem jestem zachwycona! Mam nadzieję, że następne utrzymają jego poziom bądź będą jeszcze lepsze.
Praca Daniela Archetki:
Pierwszy odcinek siódmego sezonu, zatytuowany “Dragonstone” zdecydowanie spełnił swoja rolę, choć niekoniecznie oczekiwania. Wydarzenia poprzedniego sezonu odpowiednio zachwyciły lub zszokowały widzów (niepotrzebne skreślić), a ci, nawykli do pewnego szaleńczego schematu, spodziewali się, że tak długo wyczekiwane otwarcie kolejnej serii będzie (musi być) równie mocne.
Wyrachowane żniwo śmierci trwa w triumfalnym wyszczerzu, ale tylko przez chwilę. Morderczy początek ustępuje miejsca spokojnej kalkulacji, stopniowemu odliczaniu i wybijaniu tempa, które starannie odmierzanymi krokami prowadzi ku nieuchronnemu końcu historii.
Pozwolę sobie na tezę, że scenarzyści każdemu z liczących się graczy dają, póki co, po równo, tak by nikt znacząco nie wysunął się na prowadzenie, ani nikt nagle nie został w tyle. Ten komu idzie karta ciągle ma świadomość, że nie jest jedynym graczem, a pozostałe figury pozostają zakryte. Kto chwilowo stracił impet, już przygotowuje sobie miejsce na rozpęd i return. Nieco więcej miejsca poświęcono także drugoplanowym postaciom, których znaczenie w końcowej batalii może okazać się jednak kluczowe. Tak jak w przypadku bohaterów pierwszoplanowych, nie mamy wcale jednoznacznych odpowiedzi. W “Dragonstone” dostajemy kilka sentymentalnych powrotów do miejsc znanych z poprzednich sezonów, parę spotkań po latach oraz właśnie rozpoczętą zapowiedź wewnętrznych przemian. Tutaj także brak większych konkretów – na rozwój wydarzeń będziemy musieli jeszcze poczekać…
Oglądając kolejne sceny można odnieść wrażenie, że każda ze znanych nam postaci, każdy wątek i każde ujęcie są odpowiednio wyważone. Skutecznie potęguje to gra światła i kolorów, jednakowo stonowana i dość ciemna, choć z rezerwą na znane nam lokacje i sposób budowania scen rozgrywanych przy poszczególnych rodach. Dzięki temu widz czuje, że w dalszym ciągu jest w znanym mu wcześniej miejscu, które pomimo kilku miesięcy pauzy dalej pozostało autentyczne, takie jakie zapamiętał. A jednak widać, że odpowiednio ograniczono wpływ środków pobocznych – światło dnia i refleksy na zdobieniach nie wychodzą na pierwszy plan, a momenty wyrazistsze, chwile rozprężenia są odpowiednio krótkie. Nawet Daenerys, pompatyczna i wzniosła, nie wybija się ponad resztę tak jak dotychczas. Gloria kontrastuje tutaj z pustką (ulgą, wyczekiwaniem?), ale niejako daje w tej monumentalnej ciszy zapewnienie tego, że wkrótce będzie się działo. Zresztą tytułowe Dragonstone stanowi dobre zwieńczenie odcinka, po części także ratunek od wcześniej obserwowanych szachów. W ciszy starych murów i kamiennych smoków otrzymujemy zapowiedź nadchodzącej wielkości. Ale czy na pewno?
Oprócz starej obsady pojawia się kilku nowych aktorów (Jim Broadbent, Billy Postlethwaite, Harry Grasby, Megan Parkinson, ), trudno jednak wskazać, czy któryś z nich zagrzeje na dłużej miejsce w obsadzie, o znaczącej roli nie wspominając. Gratką dla widzów jest na pewno zapowiadany od pewnego czasu epizod Eda Sheerana, który mial być swoistym “prezentem” od twórców dla Maisie Williams. Warto odnotować też, że w rolę jednego z serialowych kompanów Sheerana wcielił się Thomas Turgoose, znany z filmu “This is England”.
Podsumowując, “Dragonstone” dobrze spełnia rolę preludium do finałowej rozgrywki. Odpowiednio budowane napięcie, przy użyciu rozmaitych, acz spójnych środków umiejętnie buduje atmosferę i wymierza odległość dzielącą nas od kulminacji. Żaden ze znaczących wątków nie został tutaj pominięty, choć dla zbudowania odcinka kilka postaci dostało swoją chwilę. Brak jednak odważnych wskazań kto będzie dalej podążał w obranym ostatnio kierunku i komu zwycięstwo w grze jest bliższe. I dobrze, bo prawdziwa zabawa dopiero się zacznie!
Praca Aleksandra Jerzego Domańskiego:
Od początku zapowiadało się, że najnowszy sezon Gry o Tron będzie inny od poprzednich. Nie wiemy już kompletnie na ile fabuła jest dziełem pisarza George R.R. Martina a na ile Davida Benioffa i D.B. Weissa, twórców serialu. Do tego zmniejszono ilość odcinków przy jednoczesnym wydłużeniu ich trwania. Takie rozwiązanie sugerowało, że teraz kolejne odsłony Pieśni Logu i Ognia będą bardziej treściwe. Mniej będzie scen, co do sensu których pojawienia się, występują wątpliwości. Częściej też będzie dochodzić do przetasowań na scenie politycznej Siedmiu Królestw.
Przewidywania okazały się słuszne.Wilczyca kąsa
Twórcy serialu przyzwyczaili nas do tego, że wiele przełomowych wydarzeń, do tego dramatycznych w formie, pojawiało się pod koniec sezonu. Tym razem już pierwsza scena pierwszego odcinka przynosi nam hitchcockowskie „trzęsienie ziemi”. Arya Stark kontynuuje swą zemstę wykorzystując do tego Waldera Freya. Trzeba przyznać, że rozmach jej zamiarów, to że wpadła na taki a nie inny sposób „zadośćuczynienia”, bardziej poraża niż sama scena, która dla miłośnika serialu powinna być oczywista od pierwszych słów lorda Przeprawy. Zimna kalkulacja młodej dziewczyny i jej coraz bardziej metodyczne działanie w uśmiercaniu ludzi ze swej listy zostaje zestawiona ze spotkaniem Wilczycy z żołdakami Lannisterów na trakcie. Ci nie dość, że nie chcą jej niecnie wykorzystać, to jeszcze zapraszają do ogniska, częstują jadłem i napitkiem. Jak ma się zachowanie dorosłych mężczyzn, którzy w ramach służby pewnie w niejednej piersi zatopili miecz a teraz rzewnie wspominają dom, do powstępowania Aryi, która coraz bardziej zatraca się krwawej wendecie? Twórcy w prosty sposób pokazują nam rozwój bohaterki i coraz mocniej sugerują, że najmłodsza córka Eddarda Starka podąża drogą, która zmieni ją bezpowrotnie.
Ogar łagodnieje
W kontraście do Starkówny, Sandor Clegane zaczyna przeżywać coraz większe rozterki egzystencjalne. Twórcy fundują nam powrót do miejsca, które pamiętają chyba tylko najwięksi miłośnicy serii. Tu kłania się zrezygnowanie z krótkiego przypominania widzom scen z poprzednich odcinków, aby oglądający mógł skojarzyć do czego opowieść nawiązuje. W tak rozbudowanym fabularnie serialu prosi się o to wielokrotnie, bo przeciętnemu użytkownikowi pilota wiele umyka ze szkodą dla odbioru ciekawej i niebanalnej historii. Ogar wraz Bractwem bez Chorągwi trafia do miejsca z początków czwartego sezonu, kiedy jednym z wątków jest podróż młodszego z Celganów i Aryi. Sandor przekonuje się naocznie o efektach swego postępowania sprzed przemiany, która zaczęła w nim nieco później. Trzeba przyznać, że jego reakcja jest osobliwa. Nie rozpacza, nie wścieka się na siebie, lecz zaczyna natarczywie nagabywać Berica Dondarriona, żeby ten wyjaśnił mu dlaczego Pan Światła wskrzeszał jego a nie ludzi mających znacznie mniej na sumieniu. Trzeba przyznać, że zawsze przeistaczanie się „złego” w „dobrego” jest tematem śliskim i łatwo popaść w banał i tandetę, ale i scenarzyści i Rory McCann grający Ogara dają radę i wątek śledzi się z przyjemnością. Sceny z grupą drabów o bogatym życiu wewnętrznym odsłaniają nam też rąbka tajemnicy na temat przyszłej fabuły i wiemy już, że w wyprawie za Mur, którą widzieliśmy w zwiastunach sezonu, wezmą udział, prócz Króla Północy, przedstawiciele właśnie tej bandy.
W Winterfell iskrzy
Po chóralnym okrzyknięciu Jona samodzielnym władcą ziem od Muru po Przesmyk, zaczęła się proza władania tak rozległym królestwem którego mężowie brali udział w trzech wojnach w ostatniej bijąc się między sobą. Wyrażona przy lordach różnica zdań pomiędzy Sansą i Królem Północy ujawniają, że obydwoje wywodzą się z dwóch różnych szkół rządzenia. Jon pozostał człowiekiem Północy – honorowym być może aż do przesady, surowym w sądach, ale i nie lubującym się w politycznych rozgrywkach. Sansa nie jest w stanie ukryć przed bratem, że bliższa jej filozofia rodem z Królewskiej Przystani stawiająca skuteczność ponad wszelkie zasady. Ciekawe rozwijana jest historia Sansy i Petyra Baelisha. Starkówna nie jest już zlęknioną młódką, tylko księżną we własnym prastarym jak jej ród zamku. Swój dialog z Littlefingerem kończy jedną z najśmieszniejszych puent całego serialu. Jona interesuje w zasadzie tylko to co ciągnie na królestwo ludzi z ziem zza Muru. Poszukiwanie smoczego szkła przesłania mu, że problemy rodzą mu się pod samym nosem. Po czyjej stronie stanie Sansa, gdy dojdzie do niechybnej konfrontacji? Co kombinuje Littlefinger? Co lordowie Północy na decyzje swego króla?
Nauka to potęgi klucz
A klucze mają to do siebie, że czasem się je kradnie. Samwell Tarly przybył do Cytadeli w tylko jednym celu – musi się dowiedzieć jak można powstrzymać marsz Białych Wędrowców na południe. Jak się przekonujemy, jego niesubordynacja nie kończy się na kradzieży Jadu Serca, rodowego ostrza, czy mieszkaniu z Goździkiem. Nuda i schematyczność pracy Sama w największej bibliotece Westeros została zobrazowana krótkim, dynamicznym zestawieniem wielu scen z których dźwięki układają się w rytm. Rozwiązanie w którym lubuje się Guy Ritchie. Tutaj wykorzystane bardzo rozsądnie. Widz ma wiedzę i nie trzeba jej budować niepotrzebnymi scenami pokazywanymi w kolejnych odcinkach. Wszak czasu mało. Dzieje najbardziej oczytanego z Nocnych Braci zostaną najprawdopodobniej powiązane z postacią, której powrotu wszyscy się spodziewamy acz miejsce jej objawienia jest kolejnym zaskakującym i dobrze przemyślanym posunięciem fabularnym.
Wejście smoków
Odcinek zwie się „Smocza Skała” i chyba dla każdego oglądającego Grę o Tron oczywiste jest, że nazwa odnosi się do powrotu Daenerys do miejsce w którym przyszła na świat. Scena jest zbudowana dłuższymi ujęciami. Brak słów, zbliżenia na twarz Targaryenówny, nieinwazyjna muzyka w tle – całość nie jest oszałamiająca, ale pełni swą rolę. W końcu Zrodzona w Burzy staje nad stołem będącym mapą Westeros. Stołem, który Aegon I kazał zbudować, gdy planował podbój kontynentu położonego na wschód od Smoczej Skały. Pytanie padające z ust Daenerys a skierowane do jej namiestnika sugeruje, że młoda królowa chce jak najszybciej przystąpić do tego do czego stworzono stół. W końcu nie po to przybyła z armią i smokami do ziem swych ojców, żeby czekać. Chce planu i działania.
Mądrość Tysona
„W ringu każdy ma plan, dopóki nie dostanie w łeb.” – to słowa Mike Tysona, jednego z najbardziej znanych bokserów w historii. Ta mądrość może się niebawem sprawdzić, bo do Królewskiej Przystani przybył Euron Greyjoy. Okrutnik, pyszałek, ale i wielki żeglarz składa propozycję królowej Cersei. Ta ją odrzuca, lecz król Żelaznych Wysp przyrzeka wrócić z darem dla niej i ponowić ofertę. Biorąc pod uwagę słuszność przewidywania Jaimego Lannistera, głównodowodzącego wojskami Siedmiu „Co najwyżej Trzech” Królestw, oraz przybycie Eurona, to w najbliższym odcinku możemy się spodziewać wielkiej batalii morskiej. W końcu, gdzie jeśli nie na morzu, najłatwiej pokonać armię, której trzon stanowią dothraccy jeźdźcy. Greyjoy wyrasta na nowy schwarzcharakter serialu. Mieliśmy irytującego Joffreya Baratheona, „strasznie śmiesznego” Ramsaya Boltona, mamy odpychającego, ale inteligentnego Littlefingera a teraz rośnie nam nowy ciekawy „zły”. Dialog pomiędzy Euronem a Jaimim zdradza, że kapitan „Ciszy”, nie tylko jest awanturnikiem, którego sława kroczy przed nim, ale i bezczelnym i przebiegłym graczem. Trzymam kciuki, żeby Król Żelaznych wysp utrzymał się przy życiu jak najdłużej, bo objawienia tak ciekawej i niesztampowej postaci dawno już w serialu nie było.
Ad rem
Czy pierwszy odcinek siódmego sezonu spełnił oczekiwania? Widać po reakcji w Sieci, że wielu miłośników spodziewało się nie lada fajerwerków. W końcu trzeba pamiętać o przesunięciu premiery z wiosny na lato i występującym jeszcze mocniej niż zwykle wygłodnieniu emocji jakie daje obcowanie z Grą o Tron. Ja jednak oceniam premierę bardzo wysoko. Twórcy poradzili sobie ze zmniejszoną ilością odcinków i paradoksalnie może to wyjść serialowi na lepsze, bo teraz trzeba się poważnie zastanowić nad każdą sceną. W „Smoczej Skale” wszystko jest poukładane. Nie mamy niepotrzebnych wątków, widz śledzi dobrze zarysowaną historię. Losy bohaterów przeplatają się w ciekawy, ale i logiczny sposób. Aktorstwo stoi na bardzo wysokim poziomie, ale to wyróżnik serialu od jego początku. Nawet niewielkie role są obsadzane przez aktorów znających swój fach. Dobrze, że w końcu przyspieszyła akcja i co i rusz możemy się spodziewać mniejszych lub większych przetasowań w talii kart rodów Westeros. Tylko w tym odcinku w zasadzie znika jedna z ważniejszych rodzin lordowskich, zostaje nawiązany sojusz pomiędzy pomiędzy dwoma poważnymi graczami a nieopodal wybrzeży kontynentu zjawia się nowa siła, która może zmienić zasady gry o tron.
W imieniu całej redakcji gratulujemy wszystkim zwycięzcom, z którymi skontaktujemy się drogą mailową.
Dane osobowe potrzebne do wysyłki nagrody należy wysłać w ciągu 7 dni od ogłoszenia zwycięzców. Po tym okresie prawo do odebrania nagrody przepada.
Zapraszamy do obserwowania naszej strony – następny konkurs już jutro!